Archiwum 16 września 2005


wrz 16 2005 NAD PIĘKNYM MODRYM DUNAJEM...
Komentarze: 9

Mój pobyt w Wiedniu, to dziesiątki poznanych ludzi, Bóg wie ile spotkań, rozstań, odjazdów i przyjazdów znajomych i nieznajomych, którzy przyjeżdżali tu z zamiarem wielkiej emigracji. Ileż to razy odwoziłem wielu z nich do obozu w Treiskirchen, skąd odlatywali do Kanady, Stanów Zjednoczonych, Australii, R.P.A... (jednym się udało innym nie) Z niektórymi z nich do dziś utrzymuję luźne kontakty... Nieomal w każde święta znajduję w skrzynce pocztowej kartki z Perth, Adelajdy, Vancuver, Montrealu, Chicago... Choć niektóre twarze zamazał już czas, jest mi jednak miło, że pamiętają... Coś tam kiedyś przecież przeżyliśmy razem...

Jakże trudno jest z tego bezmiaru zdarzeń zdefiniować to, które było najważniejsze. Śmierć, czy miłość, smutek jakichś dni, czy promienną radość nagłego jak błysk słońca zachwytu, zwyczajność czy ekstrawagancję, która zresztą tu nie bardzo kogokolwiek dziwiła...

Paweł po wielomiesięcznej rehabilitacji zdążył już oswoić się z protezą. Zaczynał chodzić nieomal normalnie, tylko trochę utykając. Jednakże w środku był bardziej połamany niż na zewnątrz. Coś w nim się roztrzaskało i choć zostało nieźle posklejane, rysy widoczne były gołym okiem. Zamknął się w sobie, zasklepił na świat, na nieszczęścia innych ludzi. Jego tragedia, jakkolwiek na to nie patrzeć, odmieniła mu na zawsze życie. Zamknęła drzwi bezpowrotnie do nieodległej przecież przeszłości, zwykłego, radosnego bycia w tym, jakże już teraz innym dla niego, świecie. Został kaleką i nic już tego nie mogło odmienić. Nigdy.

Ja u Herr Brugerra czułem się świetnie. Byłem i dyrektorem i sprzątaczką, pośrednikiem i blacharzem, lakiernikiem i deelerem... Kiedy się połapał, że wszystko gra, znikał na wiele godzin krzycząc na odchodnym: “Ich komme Glaich...” i wracał często dopiero na drugi dzień! Było to już po kilku wizytach w jego rezydencji (tak, tak, rezydencji, bo trudno było ten pałacyk nazwać domem), gdzie byłem zapraszany w dowód uznania zazwyczaj na obiady. Mieszkał tam jedynie z młodszą od niego o kilka lat siostrą, której kiedyś w przypływie jakiegoś natchnienia, czy nagłego artyzmu, nie wiedzieć skąd spływającego nagle na mnie łaską Bożą (z wykształcenia jestem bowiem ekonomistą a mechaniki uczyłem się tylko w garażu eksperymentując zawzięcie na mojej nieodżałowanej “Skodzie”), tak odszykowałem samochód, że oniemiała jeszcze bardziej chyba niż ja sam, że nie wspomnę już o Herr Brugerze!

W wolnym czasie spotykałem się z przyjaciółmi, których uzbierała się przez miniony czas spora ilość. Łaziliśmy na Prater, do Wiener Garten. Zwiedzaliśmy barokowy Schloss Schnbrunn, Ring... Jeździliśmy na Kahlenberg, do fantastycznej knajpki w Klosterneuburgu, skąd roztaczał się piękny widok na zbocza Weidling, z których atakując Turków, Sobieski uratował i Wiedeń i Europę przed czymś groźnym dla naszej kultury... A wieczorami, cóż, wstyd się przyznać, w chwilach słabości wsiadaliśmy w autko i jechaliśmy często popatrzeć na wystawę “dziewczynek” okupujących Grtel,- pięknych, długonogich, skąpo ubranych...

Któregoś wieczoru, późnym popołudniem, kiedy już miałem zamykać “mój” handelsplatz, usłyszałem zza płotu:

Hej, wpadniesz do nas jutro?

To był Robert, który przyjechał do Wiednia wraz swoją dziewczyną z Krakowa, mniej więcej w tym samym czasie co ja. Mieszkali w ogromnym budynku przy Schlachthausgasse w III Bezirku, a z którymi na zasadzie dziwnych przypadków i splotu nieprzewidywalnych wydarzeń zaprzyjaźniłem się na dobre. To Robert między innymi był jednym z tych, którzy pierwsi dotarli na miejsce wypadku w Krems....

Nie. Jutro nie mogę. Mam extra zlecenie od Szefa... Szkoda. Mamy dla ciebie niespodziankę. – Zrobił tajemniczą minę. Wejdź. Pogadamy. Już zamykam. Nie. Nie mam czasu. Cześć, nadjeżdża mój tramwaj. Jak nie możesz jutro, to przyjedź w sobotę... OK. Postaram się....

Niespodzianka właśnie przed chwilą umyła głowę. Była w negliżu. Lekko zaskoczona moim nagłym wejściem. Próbowała nerwowymi ruchami ogarnąć duży kolorowy ręcznik, który co i rusz niesfornie zsuwając się z opalonego, pięknie połyskującego ciała, odsłaniał to i owo...

Przywitałem się.

Jestem Joanna. Wybacz. Za chwilę będę gotowa... Jasne. Nie przejmuj się. – Znikła w drugim pokoju.

Robert i Anna uśmiechali się głupawo, z dziwnym rozbawieniem... (c.d.n.)

errad : :