Archiwum 17 września 2005


wrz 17 2005 EROTYK.
Komentarze: 23

Jakie są te nasze małe światy, które tak skrzętnie w sobie skrywamy? Ile w nich jest tych żarzących się nieustannie ogników tęsknot, marzeń okraszanych złudną tęczą, zapatrzeń i zamyśleń? Dlaczego ciągle, gdzieś tam w przepastnych czeluściach duszy drzemią wyobrażenia o miłości jakiej świat nie widział,- pięknej jedynej, zachłannej... Nienasyconej w swojej gorączce i spełnionej... Nasza wyobraźnia wciąż goni za tymi mirażami, plącze się wśród niezliczonych przypadków codzienności, wśród okruszków tego, czego pragniemy, co być może gdzieś się przydarza, ale co nas omija, jakbyśmy byli poza stanem świadomości, by ją pojąć...

Czerwiec był cudowny z tą piękną, delikatną, blado listną zielenią... Na ulicznych bazarach unosił się wszechobecny zapach papierówek, świeżych warzyw, cukrowej waty i Bóg jeden wie czego jeszcze...

Zapadał zmierzch. Szliśmy z Joanną przez Mariahilfer Strasse, oglądając przebogate wystawy jubilerskie, markowe i szykowne sklepy z odzieżą prezentowaną na manekinach w dziwacznych, nienaturalnych pozach. Zaglądaliśmy do wielkich salonów z wszechobecną elektroniką, podziwiając wszystko to, co w naszym kraju było poza sferą wyobrażeń... Co chwilę zatrzymywała się i dotykając lekko mojego ramienia mówiła: “Spójrz, jakie to ładne”, albo: “Jaka cudowna spódnica...” lub: “Popatrz na to. No popatrz tylko”.

Była ubrana w jasnoniebieską, zwiewną sukienkę uwydatniającą jej młode, jędrne piersi i wysmukłą talię. Czasem, kiedy wiatr roztrącał ciepłym podmuchem jej lekko falowane włosy, odrzucała je zdecydowanym dziewczęcym gestem, z odrobiną zniecierpliwienia i tym czymś, co można by nazwać niezamierzoną zalotnością, wydymając przy tym trochę po dziecinnemu, prześlicznie uformowane, lekko wilgotne usta... Tryskała wręcz młodością.

Chodź, usiądziemy na chwilę. – Zaproponowałem widząc uliczny ogródek, który mamił nasze zmęczone już nogi, kolorowymi parasolami, cichutką muzyką i delikatnym aromatem kawy. Chętnie. Zmordowałeś mnie tym spacerem. – Uśmiechnęła się... – Jest cudownie.

Patrzyłem jak przygląda się sobie w lusterku, badawczo lustrując swoją buzię. Wiedziała, że jest ładna. To było widać i w jej wzroku i w tym jak patrzą na nią przechodnie, a co zapewne iskrzyło się także i w moich oczach, które co i rusz ogarniały ją całą, chłonąc harmonię kształtów i kolorów.

Co zamawiamy? – Spytała spoglądając na mnie z zaciekawieniem. Ja czarną kawę... A ty? Lody... Duże, Pistacjowe... I herbatę.

Siedziała naprzeciwko mnie. Dziewczęco urocza i chyba faktycznie nieco zmęczona. Jej dłonie o smukłych palcach muskały co chwilę to malutką parasolkę stojącą na stoliku, to cukiernicę, to podstawkę do piwa... Były inspirujące! Nasze oczy spotkały się nagle, jak gdyby chcąc zajrzeć tam, gdzie czaiło się to coś... Uśmiechnęła się...

Wiesz, cieszę się, że tu przyjechałam, że jesteśmy razem, że Wiedeń jest taki inny, niepowtarzalny a zarazem swojski... Tak. Atmosfera tego miasta potrafi zauroczyć.

Spojrzała na mnie poważnie. Jej twarz podświetlona ostatnimi promieniami słońca, zdradzała i zaniepokojenie i ciekawość.

Jesteś tu już tak długo. Powiedz jak to jest z tym wszystkim... Z tęsknotą, z obcością, brakiem starych znajomych, którzy gdzieś tam zostali... Przyzwyczaisz się. I to szybko. Nawet nie zauważysz kiedy. Tu czas ma inny wymiar... Sama nie wiem. Jest fajnie w dzień,- taki jak ten, ale nocami coś mnie dopada...
To minie. Wierz mi... – Patrzyłem jak zajada lody. Jak trzyma łyżeczkę. Jak pochyla głowę, odgarnia niesforne włosy. Kawa była znakomita, aromatyczna i mocna. Spróbuj. – Podała mi sporą porcję. Dobre! Są takie chwile, które chciałabym umieć zatrzymać. – Powiedziała to takim dziwnym głosem, jakby wierzyła, że to naprawdę jest możliwe. Ja też.

Na moment, na taki króciutki moment jak mgnienie oka, zamyśliła się. Było prawie widać jak jej myśli uleciały gdzieś tam, na chwilkę, w nieznaną mi i obcą przeszłość.

Posiedźmy tu jeszcze troszkę.
Tak. Dobrze. – Też nie chciałem jeszcze wracać. Bycie tu z nią sam na sam, wśród spacerujących tłumów miało w sobie jakiś zaczarowany urok. Przez moment nasze dłonie się spotkały. Nie cofnęła ręki. Poczułem jej ciepło, miękkość i kruchość. Coś się działo, nie tylko we mnie ale i w niej.

Powietrze gęstniało. Rozbłysły światła ulicznych latarni. Wieczór pełen melancholii i tajemnic otulał nas swoją opończą, podniecał nieznanym, pobudzał wyobraźnię... Milczeliśmy oboje. Nie było w tym nic niepokojącego. Wręcz przeciwnie, nieomal czułem, że w tej chwili byliśmy sobie bliscy jak nigdy dotąd. Zaczęło robić się chłodno.

Chodźmy powiedziałem widząc, że drży...

Samochód stał kilka przecznic dalej. Wsiedliśmy i ruszyłem. Grtel tętnił życiem. Wtopiliśmy się w sznur wolno jadących aut, zatrzymując się co chwilę z uwagi na panujący tłok... Siedziała obok mnie zamyślona, nieruchoma i piękna. Jej dłonie spoczywały na dość śmiało odsłoniętych, połyskujących w światłach, udach. Dotknąłem jej ręki.

Stało się coś? Zapytałem. Nie... Nie. – Rozmarzyłam się chyba. Przepraszam.

Podjechałem pod “jej” dom i zgasiłem silnik. Odpięła pas i przysunęła się bliżej. Patrzyła na mnie tymi swoimi, pięknymi oczami. Nasze twarze były blisko, bliziutko. Objąłem ją i pocałowałem, nie w usta, ale tuż za uchem, w szyję... Poczułem jak zadrżała... (c.d.n.)

errad : :