Archiwum 26 września 2005


wrz 26 2005 NOKTURN...
Komentarze: 17

W niedzielę byłem na cmentarzu... W mieście, w którym mieszkam jest on pięknie położony na niewielkich wzgórzach, jakby symbolizujących drogi życia, co dodaje mu niesamowitego spokoju, powagi i głęboko pojętej, nieuchwytności chwili. Z jednej strony opiera się o stary, spokojny, sosnowy las, zaś z drugiej opada ku ruchliwej, tętniącej życiem, drodze... Łącząc tym samym w jakiś nieuchwytny sposób, dwa światy... Jest zadbany, czyściutki i chyba stanowi jedno z piękniejszych miejsc tego typu w kraju, jeżeli i nie w Europie...

Alejki są tu schludne, wyłożone kostką, lub wyasfaltowane, ocienione różnoraką roślinnością, gęsto zakrzewione i wiecznie zielone. Panuje wśród nich ten nieopisany, nie spotykany w innych miejscach spokój, pogłębiany ciszą i zadumą. Uważam, że mikroklimat takich Parków Przemijania, czy może Parków Dusz, jest niepowtarzalny. Eterycznie unosi się nad tym wszystkim, przenika do wnętrza i wygładza te jakże trudne kanty naszego niezrozumiałego do końca, bytu. Bo tu jak nigdzie indziej można pojąć siebie. Zastanowić się nad przemijaniem. Poznać dogłębnie zawiłe systemy wartościowania naszych dążeń, porażek czy sukcesów... To tu przecież zderzają się ze sobą dwa światy, dwa pojęcia, dwie niezdefiniowane do końca formy: Życia i Wieczności...

Morze różnorakich płyt, tabliczek i inskrypcji, poraża swoją anonimowością... Będąc tam, jakże mało poświęcamy im uwagi, jak obojętnie je mijamy zajęci swoją zwyczajną, małą codziennością. A przecież za każdą taką płytą, za każdym wyrytym napisem, lub pokrytą farbą - łuszczącą się blaszką z imieniem i nazwiskiem -, kryło się czyjeś życie. Ten ktoś był wśród nas. Był ukochanym dzieckiem swoich rodziców. Dorastał. Gubił się w trudnych meandrach zła i dobra. Kochał! Był kochany! Miał przyjaciół i wrogów. Przeżywał smutki, radości i swoje małe tragedie, by w tej ostatniej sekundzie “odejść” nieomal anonimowo, z cicho płynącą po policzku łzą...

Iluż to już naszych bliskich, znajomych lub przyjaciół zamazał miniony czas, pozostawiając nas w bólu niedopowiedzeń, z rozterkami, że mogliśmy ich mocniej kochać, lepiej rozumieć, być dla nich oparciem, kiedy go potrzebowali i uśmiechem radości, o którym zapominaliśmy, gdy byli szczęśliwi...

Teraz możemy już tylko zapalić lampkę, przyklęknąć nad kopczykiem ziemi i wierzyć jedynie, że tam są być może szczęśliwsi... W jakimś nagłym odruchu postarać się ich sobie przypomnieć i uzmysłowić z żalem, że już nigdy nie powiemy im tego co mogliśmy powiedzieć...

O towarzyszach miłych, co wśród burz

Przyjaźnią swoją świat nam rozjaśnili,

Nie mów ze smutkiem, że ich nie ma już;

Ale z wdzięcznością: “Byli”.

Alejki, te spokojne alejki, którymi idziemy, były kiedyś także i ich alejkami. Tyle tylko, że oni zostali zatrzymani w pół kroku przez Los, który nam jeszcze w swojej łaskawości pozwala iść dalej, odmierzając ze spokojem mijający czas...

Pamięć kładzie się ukośnie cieniami. Snuje, jak babie lato srebrem wspomnień. Szeleści samotnie opadającymi z drzew, pożółkłymi liśćmi... Pamięć, jak przemijanie, jak nokturn, który dźwięczy smutną nutą jesiennej zadumy w zaułkach naszych serc, które nieraz omijamy, o których zapominamy, ale które gdzieś tam są zawsze w nas...

Cóż, choćbyśmy nie wiem jak pragnęli żyć i tak kiedyś znajdziemy się na tej jedynej, ostatniej alejce Parku Dusz... Tego parku, który jak żaden inny nie uzmysławia nam lepiej, że przemijanie jest nierozerwalnie związane z naszym życiem... Usque ad finem...

errad : :
wrz 26 2005 JA...
Komentarze: 24

Tu wszystko (i to nie tylko w znaczeniu pejoratywnym) będzie o mnie. O dorosłym (nad wyraz) facecie. Kochającym i kochanym, kochającym i niekochanym, kochanym i nie kochającym... Zwykłym obywatelu Rzeczypospolitej, jakich setki tysięcy można spotkać na ulicach miast i miasteczek a może także i na krętych polnych drogach... Jak to w życiu...

Kiedy patrzę na niego, z jakiejś tam perspektywy, wygląda tak se, se... Owszem, wysoki, z piwnymi oczami, szczupły... Ale... No właśnie,- co dalej... Czoło mogłoby być nieco wyższe (dodałoby mi to trochę intelektualnego uroku). Choć przyznaję, ostatnio jakby się powiększa i to wcale nie za przyczyną nabywanego nagle rozumu, lecz rzekłbym raczej, że z tak zwanych przyczyn obiektywnych. Do tego ten kolor włosów jak jesienne mgły. Dlaczego tak jest? Przecież poprzedni był lepszy, ten nie malowany upływem lat. Nr kołnierzyka też nie zachwyca (39). I te włoski na piersiach jakieś takie nijakie... Brzuch pozostawiam bez komentarza, bo trudno jest opisywać coś, czego nie ma... Dalej... Dalej, hmmmm... Jest jakiś problem z cenzurą, więc przez wrodzoną skromność, chyba te partie ciała pominę. Choć o stopach śmiało mogę się wypowiedzieć: 44.

Kilka razy już próbowałem rozpaczliwie go zanalizować i za każdym razem skutek był mizerny... Roentgen duszy, wychodzi jakby zamazany i trudny do zdiagnozowania... Pałęta się tam gdzieś po kątach i romantyzm i jakaś muzyka i skłonności malarsko-poetyckie, i coś tam, coś tam, ale wszystko to jest jakby niezdefiniowane, trudne do uchwycenia poprzez swoistą niestałość uczuć i chyba niezamierzony brak zdecydowania. Mogłoby to być nawet urocze, gdyby nie ten smutek duszy i to coś, co niekiedy w niej gra jakby tęsknie i jakby sam nie wiem dlaczego, mollowo... Bo przecież od czasu do czasu, chciałoby się czymś pochwalić. Powiedzieć: Patrzcie to ja to zrobiłem... Ktoś by powiedział: “Jakie to piękne”... Inny: “Do chrzanu”. Jeszcze inny pokiwałby tylko głową na znak aprobaty lub jej brak. Ale przecież to “coś” by istniało... A tu, nie ma nic... Głowa nabita tysiącami przeczytanych książek, których autorów nie będę wymieniał, żeby się zbytnio nie wymądrzać. Zewsząd napływającymi wiadomościami pogrupowanymi na ważne, mniej ważne, całkowicie zbędne i niesklasyfikowane. Niby pełna pouczających przykładów, jakichś sensacji, historycznych odwołań, naukowych interpretacji zjawisk rządzących światem- a mądrości życiowej wciąż brak. Myślę, że należałoby nad tym kiedyś, poważnie się zastanowić i przestać wreszcie ciągle tłumaczyć się brakiem czasu, natłokiem pracy, czy “paluszkiem” albo “główką”. Bo tak naprawdę to nie ma to nic do rzeczy... Wprawdzie jakieś tam bakterie, działające na zasadzie samoobrony organizmu podpowiadają mi, że powinienem wspomnieć o tym, że jestem pracowity i bardzo lubię pracę, ale co z tego, kiedy nie ma namacalnych dowodów, że coś tam z tego wynika... I to mnie zasmuca na amen...

Jednym słowem: Nie wiem kim jestem i chyba tak naprawdę nikt tego nie wie. Więc pozostanę z wyboru a może (choć już tego nie jestem całkowicie pewien) jakby z definicji przypisanej mi losem, nadal anonimowym... Jednym z tych, których tak często mijamy na ulicy, przechodząc koło niego obojętnie, bo i też kto ma dziś czas czy chęci, by analizować każdego mijanego przechodnia i zastanawiać się nad tym, co mu w duszy gra... (c.d.n.)

errad : :