Archiwum 29 listopada 2005


lis 29 2005 KRUK.
Komentarze: 13

Chodził często pijany wyśpiewując na całe gardło jakieś żołnierskie piosenki, przerywane potokiem przekleństw, kiedy się przewrócił, lub o coś uderzył. Jaśka wtedy uciekała z domu. Raz siedząc u nas powiedziała: On mnie kiedyś zabije”. Ale później, po paru dniach, kiedy szli ulicą, patrzyła na niego tak, jak nie patrzyła na swego mężczyznę żadna inna kobieta.

Teraz siedział na małym, koślawym zydelku, który zamiast czwartej nogi miał podłożone połówki cegieł i skręcał z aluminiowego, grubego drutu, koło. Potem co kilka centymetrów mocował do niego zmyślne, cieniutkie pętle. Robił to systematycznie i z wprawą. Jego palce sprawdzały każdą pętelkę, czy właściwie się zaciska i czy dobrze przymocowana jest do okręgu... Twarz miał zaciętą i zdeterminowaną, jak wtedy, kiedy jednym uderzeniem szufelki do węgla, przeciął cierpienia miotającego się przed drzwiami do piwnicy kota, który zadławiał się w męczarniach po zjedzeniu rybich ości. Później, tą samą szufelką wykopał za domem dół... I wtedy i teraz nie odezwał się ani słowem do nikogo.

Kiedy skończył, rozżarzył na nowo fajkę i wypuścił ogromny kłąb śmierdzącego dymu. Potem spojrzał na mnie i powiedział: “No mały... Czas na polowanie...” Wciągnął na grube, pocerowane skarpetki, zdezelowane kamasze. Założył ten swój ni to płaszcz, ni to szynel i wyszliśmy z domu. Minęliśmy malutkie przydomowe działki aż doszliśmy do starej, rozłożystej jabłoni. Stach ostrożnie położył skonstruowane przez siebie wnyki. Przymocował do nich mocny sznurek, którego drugi koniec omotał na cegle. W środku koła poukładał odwinięte z papieru odpadki jedzenia. Potem oprószył wszystko śniegiem...

Nie pozostało już nic innego, jak tylko czekać. Siedząc za ośnieżonym krzewem nie rozumiałem po co Stachowi potrzebna była wrona, ale wstydziłem się zapytać. Siedzieliśmy zda się bez końca, w ciszy, nie rozmawiając. Zaczynałem już marznąć, kiedy nagle ptaki się rozkrzyczały. Zobaczyłem jak jeden z nich szamocze się szarpiąc drucianym kołem na wszystkie strony. Rozpaczliwie bijąc skrzydłami próbował bez powodzenia wzbić się w powietrze. Sznurek był jednak mocny... Stach tymczasem ruszył tak szybko, że ledwo za nim nadążałem... Gwałtownym ruchem narzucił na ptaka połę płaszcza i nim zdążyłem się zorientować, ukręcił mu głowę z niebywałą wprawą...

Zwisał teraz z jego rąk, czarny i ogromny. Rozpostarte, granatowoczarne skrzydła sięgały nieomal ziemi...Byłem przerażony...

Wracając do domu Stach pogwizdywał...

Wieczorem, kiedy opowiedziałem o wszystkim siostrze, dowiedziałem się, że kruk był przeznaczony na obiad... (c.d.n.)

errad : :