sty 23 2006

CZTERY DĘBY...


Komentarze: 19

Kilka następnych burzliwych lat, odcisnęło się w jego życiu zdarzeniami tak trudnymi, że z całych sił próbował o nich zapomnieć... Miał siedemnaście lat. Zdany na samodzielność, zmężniał, nabrał cech charakteru, które można by nazwać typowo męskimi. Był zdecydowany, prostolinijny i uparty. Wysoki, szczupły, ciągle jeszcze trochę nieśmiały, ale już potrafiący bronić swoich racji, z płonącymi ciemno piwnymi oczami, ciekawymi świata i gęstą czarną czupryną, zwracał na siebie uwagę... Te minione lata, ten upór i zacięcie w walce o swoje miejsce na ziemi, doprowadziły do tego, że po ostatniej operacji już nieomal nie utykał. Wprawdzie nie odzyskał jeszcze pełnej sprawności, ale już nie czuł tego intensywnego dyskomfortu, który do niedawna był jego nieodłącznym drugim ja...

Czasem, wieczorami, kiedy brakowało pieniędzy na kolację i gdy ukradkiem pod nieobecność właścicieli domku, zrywał niedojrzałe śliwki, by jakoś zaspokoić głód, czuł się bezsilny wobec tego ogromnego, nieprzyjaznego mu świata. Wtedy przypominał sam sobie, że tak jest lepiej. Że przecież to jak teraz żyje, jest lepszym życiem od tego tam, gdzie był niechciany...

Czasem tęsknił za bliskimi, za cudownym ciepłem mamy, za siostrą, za Cześkiem, za Agatą... Tak bardzo potrzebował ciepła i miłości. Tych dwóch rzeczy, które pamiętał, a które tak nagle los mu odebrał... Wtedy niezależnie od pory dnia czy nocy, ubierał się i wychodził na miasto. W dzień było łatwiej. Natomiast noce piekły rozświetlonymi oknami, za którymi było to czego szukał i czego pragnął z całych sił a czego nie mógł już dosięgnąć. Wyobrażał sobie jak piękne musi być życie ludzi, którzy tam mieszkali, byli sobie bliscy i przyjaźni... A on, on był wtedy tak samotny, tak zagubiony i tak nieszczęśliwy, jak potrafi być nieszczęśliwy siedemnastolatek, wobec życia, o którym nic nie wiedział i którego nieomal nie rozumiał. Bo jakże można zrozumieć szczęście innych wobec własnych nieszczęść...

Gdy znużony kładł się spać, gdzieś na skraju jaźni, pojawiały się cztery dęby, które pamiętał z dzieciństwa. Szumiały tak pięknie jak słowa matki, której dotyk pozwalał mu kiedyś zasypiać z dziecięcą ufnością...(c.d.n.)

errad : :
w_ż_s_m
23 stycznia 2006, 14:25
czekaj czekaj.......Kocie pisała [dobrze odmieniam?] o wychodnym przy włączonym swietle. i jak fajnie to uzasadniła. ha! a poza tym....w ciemności same slodkości!!!
!!!kayah!!!
23 stycznia 2006, 14:18
ale czasem tam gdzie swieci sie swiatlo wcale nie jest przyjemnie...czasami lepiej byc samotnym samemu niz byc samotnym przy kims...o!:)
w_ż_s_m
23 stycznia 2006, 14:15
a on od zawsze okulary nosil czy .......od kiedy? czekam na opis oprawek i coś więcej o diopriach. i o nawyku poprawiania. czy istnieje? i jak sie odbywa? takie tam........moje zboczenie.

pozdrawiam.
23 stycznia 2006, 14:02
Pięknie napisane naprawdę.. aż chce się czytać.. czekam na cd
:)

Dodaj komentarz