sty 17 2006

ODRODZENIE.


Komentarze: 15

Za gruzowiskiem, tam gdzie tylko ocalały kikut schodów strzeliście wznosił się ku chmurom, byli już prawie wszyscy. Cała klasa. Onieśmielony nagłą ciszą, czyimś nerwowym chichotem, czuł nieomal jak serce wyskakuje mu z piersi. Te wszystkie oczy wlepione w niego paraliżowały go i jakby upokarzały. Nie był przygotowany na to, że przyjdzie tu tylu gapiów, by zobaczyć jego klęskę. Tam w klasie chciał się tylko przeciwstawić przemocy, emocjonalnie, odruchowo. Wiedział, że nie ma szans, wiedział, że przegra, jednak liczył na to, że będą tylko we dwoje, że nikt nie będzie tego widział... Tak naprawdę nigdy z nikim jeszcze się nie bił i nie bardzo wiedział co ma robić. Miał za sobą jakieś tam zabawowe “wprawki”, jakie uprawiał ze swoim kuzynem, ale czymże one były wobec tego, co go czekało. Wobec prawdziwej walki, w której planowo, miał być stuprocentową ofiarą. Stanął więc bezradnie i czekał...

Bodzio podszedł do niego i rozkraczył się naprzeciw, przybierając dziwaczną, nieomal śmieszną postawę.

No chodź kulasie. – Zasyczał. – Pokażę ci, gdzie jest twoje miejsce.
Był spocony i pewny siebie. Wwiercał się w niego ironicznie zmrużonymi oczami, które wyglądały jak szparki. A on stał nadal jakby wmurowany w ziemię. Widział jak podchodzi do niego krok bliżej. Jak popycha go, prostym, kąśliwym uderzeniem tak, że się aż zatoczył... Tchórz cię obleciał? Co? – Pierścień wokół nich zacisnął się. Ktoś powiedział cicho: “Dajcie spokój”.

Poczuł gwałtowne, piekące uderzenie w lewe ramię. Omal nie upadł... Ustał jednak. Czuł wzbierającą w nim złość. Bodzio zrobił znów krok ku niemu i wtedy bezwiednie, z ogromnym zamachem, jakby wbrew samemu sobie, jego prawa pięść wylądowała na odsłoniętym podbródku przeciwnika. Widział jak się przewraca. Jednak wtedy już nie wiedział co się z nim dzieje. Nie słyszał szmeru zdziwienia, zaskoczenia, pomruku tych, którzy patrzyli z niedowierzaniem na to, co się stało. To już nie był on. Patrzył jak tamten się podnosi, prostuje. Oniemiały, skrzywiony, prawie bezbronny...

Ty parszywy gnojku. Ty... Ty kuternogo... – Nie dokończył. Jego lewy cios wylądował z całą siłą na miękkim brzuchu Bodzia, który zginając się w pół już nieomal klękał... Podsunął się nieco do przodu, wściekły, gotowy na wszystko i hakowatym zamachem z dołu, tak błyskawicznym, że prawie niezauważalnym, odrzucił tą znienawidzoną głowę do tyłu. Bodzio rozciągnął się na murawie jak długi. Krew ciekła mu z nosa. Wyglądał jak ogromny, źle napompowany balon...

Ktoś go odciągnął. Nie pamiętał kto. Cały wzburzony i trzęsący się ze złości, chciał się dalej bić... Ale już nie było z kim...

Widzieliście to. Widzieliście. Dobrze mu tak. Hura. Ale dałeś mu szkołę. Gdzie się nauczyłeś tak bić... Patrzył na otarte do krwi kostki dłoni, na kolegów, na roześmiane twarze i sam nie wierzył, że to już koniec... Jeszcze rozedrgany w sobie, spięty, z napiętymi aż do bólu mięśniami, nie  wiedział gdzie jest, ani jak to się stało. Ale wiedział jedno: wygrał! Wygrał walkę, w której stawką był on i jego gdzieś tam dotychczas głęboko skrywana duma...

Po raz pierwszy w życiu poczuł słodki smak zwycięstwa. Nie czuł jednak ani zadowolenia ani satysfakcji... (c.d.n.)

errad : :
*linka*
03 lutego 2006, 12:13
A jednak Bodziowi się należało...
19 stycznia 2006, 09:32
no! I nawet nie przewidywałam innego zakończenia ;)
kobieta zamężna
18 stycznia 2006, 10:53
też by mi się tak przydało od czasu do czasu :)
Charisma
18 stycznia 2006, 10:20
no proszę!!bo kto powiedział że lepszy ten kto większy, ludzie nie przypuszczają że i w z pozoru słabych ludziach tkwi potencjał
18 stycznia 2006, 01:50
no to jest ten hormon meski kurde ;) , my baby tylko o sobie plotkujemy (co moze byc 1000 razy gorsze!) i najwyzej wyrwamy wlosy ;)
17 stycznia 2006, 23:02
...cała ta historia przypomina mi jeden z wątków \"Domku na prerii\"...jest to \"zjawisko\" wszechobecne i ponadczasowe niestety...
17 stycznia 2006, 21:55
byłam kiedy swiadkiem takiej bójki w mojej klasie... niestety ta niby gorsza przegrała...
17 stycznia 2006, 21:43
Zwyciestwo? To tylko jedna bitwa zycia... Do zwyciestwa jeszcze daleko...
17 stycznia 2006, 21:11
mi tez sie cos przypomina z przezlosci...
dobry z niego dzieciak
17 stycznia 2006, 21:02
huuuuura (dobra wiem, ze bicie się to nie rozwiązanie) ale należało mu sie
17 stycznia 2006, 19:34
Dopiero po pokazaniu, ze nawet \"chory\" moze pokonac \"zdrowego\" zyskuje sie pseudo kolegow.. normalna kolej rzeczy w tym parszywym swiecie..
17 stycznia 2006, 19:10
brak zadowolenia i satysfakcji świadczy jedynie o tym, że masz jeszcze w sobie człowieka (tego co tak dumnie brzmi), a swoja drogą garuluję, że potrafiłeś zejść tak nisko i wrócić spowrotem :)
17 stycznia 2006, 18:00
Rozumiem. Miałam kiedyś podobnie. Widac bycie kobietą z niczego nie zwalnia.
mateut
17 stycznia 2006, 17:23
Nie da się ukryć, że na pewnym etapie dorastania osobników naszej, brzydkiej płci obowiązują dzikie prawa buszu. Trza się wykazać siłą fizyczną, by zyskać u pospólstwa jakąś pozycję i szacunek. Głupie to i smutne. Bardzo smutne.
PS. Czy była gdzieś transmitowana ta walka? ;)
17 stycznia 2006, 15:39
Nikt w niego nie wierzył, a jednak udało mu się. Zyskał podziw kolegów i miał w garści Bodzia. Ale jeśli nie czuł ani zadowolenia ani satysfakcji, to czy było warto?
pozdrawiam ciepło.

Dodaj komentarz