PULS.
Komentarze: 16
Przed jedenastą wysiadłem z pociągu na Dworcu Centralnym w Warszawie. Był piękny słoneczny dzień, złocący się forsycjami, pachnący wiosną i radujący
serce upragnionym, wiosennym ciepłem... Aleje tętniły życiem... Hej! O mało się nie spóźniłam. – Maria była uśmiechnięta, zaróżowiona i jak zwykle elegancka... – Miło mi cię widzieć. Fajnie, że jesteś... – Na moment przytuliła się kobieco. Ślicznie wyglądasz. Stęskniłam się za tobą... – Odsunęła się trochę jakby chciała mnie dokładnie obejrzeć... Ja też! Na pewno? Tak. I to bardzo... Chyba jesteś zmęczony? Ani trochę. Więc chodźmy gdzieś na kawę. Mamy dwie godziny...W kafejce było tylko kilka osób. Usiedliśmy tuż przy oknie pełnym doniczkowych kwiatów. Maria z właściwą sobie swobodą coś tam przez moment manipulowała z makijażem...
I jak? Wspaniale... Na jak długo przyjechałeś? Dwa tygodnie... Cudownie. – Przyglądałem jej się ukradkiem. Była chyba zmęczona... Choć w tej bluzeczce i króciutkiej spódniczce wyglądała młodo i nieomal dziewczęco.Opowiadała o codzienności, o pracy, o swoim nie uporządkowanym życiu, jakby się żaliła. Jakby chciała mi unaocznić cały ten otaczający ją chaos. Ten jej dzień powszedni
. Pracę, zamierzenia, niepowodzenia... Balans na linie, z której bała się zejść, i na której nie umiała być... Dlaczego tego nie rzucisz? Nie mogę. Muszę z czegoś żyć. A to przynosi całkiem nie złe pieniądze. Jest przecież także Kasia... – Zamyśliła się na moment.- No ale to temat chyba nie na dziś. – Dokończyła. – Pamiętasz minę konduktora kiedy wysiadaliśmy wtedy z pociągu? Jasne! Powiedziałeś wtedy, że jest jak Święty Mikołaj...Bo był Świętym Mikołajem. (c.d.n.)
Dodaj komentarz