Archiwum 23 września 2005


wrz 23 2005 EPILOG.
Komentarze: 18

“Miejsca, któreśmy znali, należą nie tylko do świata przestrzeni, w który wstawiamy je dla większej wygody. Były one jedynie cienką warstwą pośród ciągłości wrażeń tworzących nasze ówczesne życie; wspomnienie jakiegoś obrazu jest jedynie żalem za pewną chwilą; i domy, drogi, aleje są ulotne, niestety jak lata.” (M. Proust “W stronę Swanna”)

Przyjeżdżając do Wiednia, Joanna zostawiła za sobą nieudane małżeństwo, z człowiekiem, który nie mógł, bądź nie umiał wyzwolić się od nałogowego alkoholizmu. Zostawiła też pod opieką mamy i siostry dwuletniego synka,- najpiękniejszą nutkę jej trudnego, zawiłego życiorysu. Zostawiała mroczne dzieje swojego życia, które nauczyło ją nieufności i niewiary towarzyszącej zda się jak cień każdej chwili i wszystkim minionym dniom, niczym nieuchronna beznadzieja losu, od której nie mogła się oderwać. Tego losu, który dotykał ją w każdym momencie, w każdej sekundzie i we wszystkich latach, z niespotykaną zawziętością, obdarzając sowicie, w zamian za daną urodę, samymi przeciwnościami, pełnymi mniejszych i większych tragedii.

To tu w Wiedniu, kiedy już się otworzyła, kiedy na nowo zaufała, powrócił na jej piękną buzię uśmiech, okraszając ją tymi cudownymi promyczkami odzyskanej nadziei i miłości. Miłości w którą tak bezgranicznie uwierzyła całym swoim sercem, dając w zamian to, co było w niej najpiękniejsze...

Nieraz zaskakiwała mnie swoją dziecięcą wręcz radością z rzeczy małych, które jak perełki potrafiła wyłapywać ze zwyczajnej codzienności. Ciągle widzę jej uśmiech kiedy patrzyła z niedowierzaniem, że te kwiaty, które przyniosłem, są dla niej: “Jakie piękne” mówiła... “To dla mnie? Naprawdę dla mnie?” I przytulała się impulsywnie, cudownie, dziecięco, z tą niepowtarzalną, jedyną w swoim rodzaju, tkliwością... Ten szczery zachwyt i tą tkliwość lubiłem w niej najbardziej.

Leżą przede mną dwie kartki papieru, dwa listy, z których tak naprawdę tylko jeden jest do mnie. Ten pierwszy, od siostry, został przez nią zapomniany i pozostawiony, jak cień nagłego, niechcianego wyjazdu. Drugi, pełen miłości, tchnący beznadzieją, był już adresowany do mnie.

“...Jedyny. Pokazałeś mi życie tak piękne jak sen, jak marzenia, które się ziściły, a których nigdy nie zapomnę...” I parę linijek niżej, już spokojniej, jakby po ochłonięciu, po wyrzuceniu z siebie nagłego uniesienia: “...Nie wyjechaliśmy do Australii i nigdy już nie wyjedziemy... Nie chciałeś zresztą tego, a ja nie umiałam Cię przekonać... Widocznie nie było to nam pisane. Bezmiar szczęścia jakie mi dałeś, jest jednak piękniejszy niż odległy kontynent, bo to szczęście jest we mnie i nigdy nikt już mi tego nie odbierze...

Muszę Ci jednak napisać także o sprawie najtrudniejszej. Myślę, że tylko Ty potrafisz to zrozumieć... Wiem, że zranię Cię tym straszliwie, ale muszę być wobec Ciebie bezgranicznie szczera tak samo jak bezgraniczna jest moja miłość, która nigdy nie zgaśnie, płonąc tym jedynym niezapomnianym pięknem w moim sercu. W sercu, które Ci oddałam na zawsze, bo nikt inny w moim życiu, nigdy, przenigdy nie potrafił go tak cudownie zrozumieć, ująć i utulić. Dałeś mi szczęście o jakim nawet nie marzyłam i nie wiedziałam, że istnieje. Dałeś mi coś, co pozwala mi żyć inaczej i wbrew wszystkiemu, piękniej. Jest mi tak trudno i tak źle... Rozumiem doskonale co robię, bo robię to świadomie... I wiem, i zdaję sobie z tego doskonale sprawę, że moje życie w tym momencie się skończyło, że mam przed sobą już tylko egzystencję...

Wróciłam do męża... Wróciłam nie dlatego, że coś do niego czuję, że on coś zrozumiał, że się zmienił... Nie! Byłam zmuszona zrobić to co zrobiłam, bo zostałam bez żadnego oparcia, bo mam także synka, którego kocham i który potrzebuje mojej miłości i opieki, bo nie potrafię samodzielnie żyć w kraju tak dla mnie nieprzyjaznym.

Wyrzucono mnie z pracy, odmówiono paszportu i odebrano najzwyczajniej możliwość normalnego życia. Nie tłumaczę się i nie bronię siebie... Wiem, że to co robię jest straszliwe, trudne i niepojęte... Jednak z całego, tak kochającego Cię serca, proszę: Zrozum! Zrozum mnie i wybacz! To była ostateczność, przed którą broniłam się ze wszystkich sił. Ostateczność, która Ciebie rani a mnie zabija. Boże, wybacz mi! Jestem pewna, że kochasz mnie nadal tak jak ja Ciebie...

Kochany nie wymazuj mnie ze swego życia... Zrób to dla nas obojga, dla nas takich, jakimi byliśmy tam w Wiedniu, kiedy czerpaliśmy garściami szczęście. Wiedeń dał mi Ciebie, a Ty pozwoliłeś mi poznać prawdziwy smak życia, dając najprawdziwszą, najpiękniejszą z możliwych, miłość...

Kocham Cię i nigdy już nie będę umiała pokochać nikogo innego... Twoja na zawsze... Joanna”.

Wyjechałem z Wiednia na trzynaście dni przed stanem wojennym. Wyjechałem wbrew namowom Ryśka, Anny, Herr Brugerra i wszystkich przyjaznych mi ludzi. Tu nie mogłem już żyć... Ten etap mojego życia, został zamknięty na zawsze... wpisując się w pamięci wieloma trudnymi, pięknymi i niezapomnianymi chwilami. Jest jednak i pozostanie we mnie niczym dźwięk skrzypcowej struny, zachowany gdzieś na dnie serca...

(Parę lat później byłem przez dwa tygodnie w Krakowie. Nie odszukałem jednak Joanny. Bo i cóż moglibyśmy sobie powiedzieć...).

errad : :