ZNIKANIE...
Komentarze: 19
Szedł obok mnie, jedną z tych urokliwych uliczek na Gołąbkach. Przygarbiony, zmęczony życiem, bez dawnej radości w oczach... Jakby miał dość wszystkiego. Jakby nie cieszył go ani błękit nieba, ni ciepło październikowego słońca. Zagubiony, już zamknięty w sobie, nieobecny...
Lekarz, w którym istniało ogromne pragnienie życia, a który nie mogąc uleczyć ciała, nie próbował nawet ratować tego co w nim było najcenniejsze, piękna duszy. Już nie chciał, w odruchu jakiejś rezygnacji, nieść bagażu życia, zbyt ciężkiego, przytłaczającego i trudnego. Uporczywie, dzień po dniu, budował niewidzialny mur odgradzający go od rzeczywistości, od otoczenia, od przyjaciół i rodziny. Tylko oczy były jak dawniej mądre, połyskliwe i migoczące... Wpełzał za ten mur na wiele godzin i tylko w jakichś momentach, na krótką chwilę i z trudem uchylał to jedno, ciężkie skrzydło bramy, za którą była jeszcze wątła ścieżka prowadząca do jego wnętrza. Mój przyjaciel. Dużo starszy ode mnie. Znikający i pojawiający się w moim życiu, jak Anioł Opatrzności, doradca, ratunek i kojący balsam. Intelektualnie bliski jak nikt, a zarazem oportunista w dyskusjach, które w swoich założeniach zazwyczaj były bliższe akademickim rozważaniom niż wiedzy podpartej naukowymi teoriami.Gdy usiedliśmy zmęczeni spacerem na stopniach kładki, pod którą było torowisko i peron a skąd roztaczała się rozległa panorama Warszawy, nagle ni stąd ni z owąd powiedział:
“Zawsze chciałem mieć takiego brata jak ty, choć jesteś nieraz nieznośny jak mało kto.” Wtedy jakby w odruchu chwili pomyślałem: “Ja też.”Byliśmy dla siebie na pewno w jakimś sensie braćmi. Tego byłem pewien. Przeciwstawnymi sobie, ale połączonymi niewidzialną nicią zamiłow
ania do literatury, poezji, muzyki... Obaj zawsze patrzyliśmy na świat przyjaźnie i ciepło. Obaj wierzyliśmy, że życie pomimo wszystko jest piękne...Kiedy miesiąc później, razem z siostrą odbieraliśmy jego ubrania ze szpitala przy Banacha
, oboje nie mogliśmy zrozumieć, że jego już nie ma. Że odszedł od nas na zawsze jej mąż a mój najbliższy przyjaciel i “brat”.Dlaczego wtedy na tej kładce, która teraz urosła do granic symbolu
, nic nie powiedziałem. To było przecież takie łatwe i proste...Tak bezwarunkowo wierzymy w jutro
, że nawet nie dopuszczamy do siebie myśli, że ono kiedyś może nas ominąć...
Dodaj komentarz