paź 12 2005

ZNIKANIE...


Komentarze: 19

Szedł obok mnie, jedną z tych urokliwych uliczek na Gołąbkach. Przygarbiony, zmęczony życiem, bez dawnej radości w oczach... Jakby miał dość wszystkiego. Jakby nie cieszył go ani błękit nieba, ni ciepło październikowego słońca. Zagubiony, już zamknięty w sobie, nieobecny... Lekarz, w którym istniało ogromne pragnienie życia, a który nie mogąc uleczyć ciała, nie próbował nawet ratować tego co w nim było najcenniejsze, piękna duszy. Już nie chciał, w odruchu jakiejś rezygnacji, nieść bagażu życia, zbyt ciężkiego, przytłaczającego i trudnego. Uporczywie, dzień po dniu, budował niewidzialny mur odgradzający go od rzeczywistości, od otoczenia, od przyjaciół i rodziny. Tylko oczy były jak dawniej mądre, połyskliwe i migoczące...

Wpełzał za ten mur na wiele godzin i tylko w jakichś momentach, na krótką chwilę i z trudem uchylał to jedno, ciężkie skrzydło bramy, za którą była jeszcze wątła ścieżka prowadząca do jego wnętrza. Mój przyjaciel. Dużo starszy ode mnie. Znikający i pojawiający się w moim życiu, jak Anioł Opatrzności, doradca, ratunek i kojący balsam. Intelektualnie bliski jak nikt, a zarazem oportunista w dyskusjach, które w swoich założeniach zazwyczaj były bliższe akademickim rozważaniom niż wiedzy podpartej naukowymi teoriami.

Gdy usiedliśmy zmęczeni spacerem na stopniach kładki, pod którą było torowisko i peron a skąd roztaczała się rozległa panorama Warszawy, nagle ni stąd ni z owąd powiedział: “Zawsze chciałem mieć takiego brata jak ty, choć jesteś nieraz nieznośny jak mało kto. Wtedy jakby w odruchu chwili pomyślałem: Ja też.

Byliśmy dla siebie na pewno w jakimś sensie braćmi. Tego byłem pewien. Przeciwstawnymi sobie, ale połączonymi niewidzialną nicią zamiłowania do literatury, poezji, muzyki... Obaj zawsze patrzyliśmy na świat przyjaźnie i ciepło. Obaj wierzyliśmy, że życie pomimo wszystko jest piękne...

Kiedy miesiąc później, razem z siostrą odbieraliśmy jego ubrania ze szpitala przy Banacha, oboje nie mogliśmy zrozumieć, że jego już nie ma. Że odszedł od nas na zawsze jej mąż a mój najbliższy przyjaciel i “brat”.

Dlaczego wtedy na tej kładce, która teraz urosła do granic symbolu, nic nie powiedziałem. To było przecież takie łatwe i proste...

Tak bezwarunkowo wierzymy w jutro, że nawet nie dopuszczamy do siebie myśli, że ono kiedyś może nas ominąć...

errad : :
Tea-time
13 października 2005, 12:28
To trudne... wiem co znaczy straci najbliszą osobę a co gorsza poznałam też ten sam ból kiedy zdaje się sprawę że nie powiedziało się tego co się chciało.To tkwi w twojej świadomości i nie sposobu by się tego pozbyc ... Możę dlatego teraz mówie pierwsze co przychodzi do głowy choc nie zawsze słusznie ale przynajmniej mam nadzieje że nie zmarnuje kolejnej chwili która nie powróci...
Myje-Gary
13 października 2005, 10:53
A nie żyjemy przypadkiem w stylu żyj chwilą?
13 października 2005, 01:06
...ile jeszcze chciałam powiedzieć,ile jeszcze chciałam poświęcić mu czasu i...nie zdążyłam...
~elka
12 października 2005, 21:49
Tak, czas przemijania ... mam podobne wspomnienie kogoś, komu powinnam coś powiedzieć a nie powiedziałam. Drugą okazję będę miała dopiero na tym drugim, lepszym świecie ...
Była_masochistka...
12 października 2005, 21:35
Wiesz.. z kazdym mozna rozmawiac... nawet jesli juz tego kogos nie ma...
Była_masochistka...
12 października 2005, 21:33
Heh... Omija nas... Dosyć czesto... Ale zawsze wraca... Czasem to dobrze... Czasem nie..
12 października 2005, 21:16
Te notki sa chyba jak dla mnie za `madre` :/ i nie potrafie postawic przy nich komentarza :( ale pisze go, zebys wiedzial, ze czytam to co tu jest :)
neila
12 października 2005, 19:26
Szkoda, że czasami ludzie nie sa w stanie powiedzieć potrzebnych słów...
12 października 2005, 18:43
I ludzie zazwyczaj nie doceniają dni, chwil. Wywołałeś pewne wspomnienie z niedawnej przeszłości. A oczy zachodzą łzami...
12 października 2005, 18:39
jakbyś powiedział,znalazłbyś i tak coś, czego nie zrobiłeś. Zawsze będzie \"gdybym\",kiedy jest już za późno
12 października 2005, 18:23
Pozostalo nam chyba tylko wierzyc w jutro...
*linka*
12 października 2005, 17:16
To takie smutne... Dlaczego najszybciej odchodzą ci najlepsi?
Hmm... ja chyba jestem jakimś wyjątkiem, bo codziennie biorę pod uwagę to, że jutra może już nie być... Czasami nawet denerwuje mnie w moim chłopaku ta niezachwiana pewność, że będziemy żyli razem długo i szczęśliwie... Bo przecież nigdy nie ma się pewności... Nie wiemy, ile jeszcze życia przed nami... Mam nadzieję, żę sporo. Ale co nam jest pisane...?
12 października 2005, 16:53
3 zdania z pierwszego akapitu pozwoliły niejako mnie opisać, z tym że...nie, to byłoby nie takie, nie znajdę słow, żeby napisać mój odnośnik, wypadałoby tylko zrobić zdjęcia dziejącego się w środku mnie, ale...
12 października 2005, 16:43
\"spieszmy sie kochać ludzi.. oni tak szybko odchodzą\"
12 października 2005, 16:11
tak...z kąś to znam.....:(
Pozdrowienia ErraDZIE !!!! ;)

Dodaj komentarz