Archiwum październik 2005, strona 1


paź 25 2005 BARWY LATA...
Komentarze: 22

Iwona umierała. Miała 27 lat. Była dziewczęco szczupła, wysoka, zgrabna i tak inna od otaczających ją przechodniów, że od razu zauważalna... Jej rude, długie, lekko falowane włosy wyróżniały ją z tłumu... Wysokie czoło, duże ciemne oczy i ten uśmiech, trochę smutny, jakby nostalgiczny, jakby zagubiony, niepowtarzalny niczym chwila, w której jaśniał...

Powiedział: “Ma przed sobą najwyżej parę miesięcy... Może pół roku...” Powiedział to normalnie, jak lekarz, bez emocji. Jakby mówił: “Jutro mam dużo pracy” albo: “Co dziś jest na obiad...”

Poznałem ją przypadkowo, na spacerze, pchając przed sobą wózek z tym czymś małym w środku, co było córką mojej siostry...

Hej tatusiu... Zgubiłeś grzechotkę... – Podnosiła się właśnie z kolorową zabawką w dłoni. Zwiewna jak jej sukienka, uśmiechnięta, z figlarnymi błyskami w oczach... Urocza, bezpośrednia, jak zjawa w słoneczne popołudnie jak migoczący nad kwiatem motyl...

Parę dni później spotkałem ją nad Bugiem. Opalała się w opustoszałej zatoczce, do której wpłynąłem kajakiem. Poznała mnie od razu. Usiadła połyskując w słońcu cudowną opalenizną. W ciemnoniebieskim bikini, z włosami mieniącymi się złotem, z kropelkami wody na skórze...

Dzień dobry... Przeszkadzam? Skądże... Miejsca jak widzisz jest tu pełno...

Zastanawiałem się. Zostać, czy płynąć dalej... Nie tęskniłem za niczyim towarzystwem. Nie miałem ochoty na rozmowę. Ciągle jakby odruchowo szukałem samotności i zaczynałem żałować, że tu wpłynąłem... Patrzyła na mnie z zaciekawieniem. Jakby wiedziała o czym myślę i jakby była pewna tego, że zostanę... Wyciągnąłem z kajaka koc, książkę i aparat fotograficzny... Rozejrzałem się...

Możesz rozłożyć się tutaj. Stąd jest piękny widok na zakole i drugi brzeg...

Powiedział: “Już nic nie można zrobić.” I po chwili, patrząc gdzieś przed siebie: “Cholera... Chwilami nienawidzę swojej pracy...”

Kiedy usiadłem zapytała:

Jak się ma córeczka? – Uśmiechnąłem się. Dobrze. Dziś została z mamusią... Mieszkacie w tym pawilonie koło szpitala?
Tak. Tam mieszkam... Jak to? Przyjechałem do siostry. Z takim małym dzidziusiem? Nie. Dzidziuś jest tutejszy. Ach tak... – To: “Ach tak” było powiedziane z ledwo dostrzegalnym uniesieniem brwi. – Przepraszam... – W jej dużych, ciemnych oczach zamigotały jakieś iskierki. Drobiazg. To udawanie tatusia sprawia mi nie wiedzieć czemu, dziwną radość. Wyszłam na idiotkę... Nie. To ja powinienem Cię przeprosić...

Roześmialiśmy się nieomal w tej samej chwili. Zrobiło się miło... Od tego właśnie momentu coś, w jakiś tam sposób, przybliżyło nas do siebie. Rozmawialiśmy o wszystkim. O życiu na wsi, o codzienności, o pracy, o ludziach i ich dziwnych losach... Nawet nie zauważyliśmy kiedy słońce zawisło nad ciemnozieloną wstążką drzew, po drugiej stronie rzeki... (c.d.n.)

errad : :
paź 24 2005 ZA HORYZONTEM...
Komentarze: 16

Małe miasteczko przycupnięte tuż nad Bugiem. Parę tysięcy mieszkańców, zadbane, miłe i spokojne. Siostra wraz z mężem i nowonarodzoną córeczką zajmowali jedno z kilku mieszkań w przyszpitalnym, jednopiętrowym budyneczku, wybudowanym specjalnie dla personelu medycznego. Z dużego pokoju wychodziło się na długi taras, który był miejscem wieczornych pogawędek, dyskusji o trudnych przypadkach, zasłużonego wypoczynku i relaksu po wytężonej pracy. Piętro zaś, w całości było przeznaczone dla pielęgniarek; młodych, zaczepnych i tryskających tą cudowną radością, która emanowała jakby naturalną wdzięcznością, za każdą wolną chwilę podarowaną im po trudach dyżuru...

Przed tarasem zieleniła się łąka, rosło kilka posadzonych niedawno krzewów i drzewek. Dalej rozciągnięta była siatka do gry w siatkówkę. Całość ogrodzona, schludna, pachnąca nowością. Bez wydeptanych ścieżek, bez przeszłości... I to wszystko... Potem już tylko horyzont...

Włóczyłem się godzinami po okolicach, pływałem kajakiem, znikałem w swojej samotności gdzieś tam, gdzie nikt nie bywał, gdzie nikt nie wiedział, że są takie miejsca, nawet ja... Wieczorami siadałem na tarasie z książką w ręku jakbym chciał uciec od rzeczywistości, utożsamić się z losami bohaterów, zapomnieć o sobie... Odporny na zaczepki, zaplątany w dziwacznych myślach, tęsknotach i wszechobecnej pustce...

A lato tego roku było piękne. Gorące. Z cudownymi, nadbużańskimi zachodami słońca, zapachem maciejki, kwitnieniem bzów i nieodłącznym, całodziennym ptasim szczebiotem...

W tym to malutkim miasteczku, zagubionym gdzieś na mapach świata, tam gdzie płynęła rzeka, gdzie pachniało tatarakiem i pochyłą, wiecznie szemrzącą trzciną, gdzie wszechobecny był spokój, gdzie wszystko było i jakby nie było, poznałem dziewczynę z pobliskiej wsi, która odmieniła moje życie na zawsze... Na imię miała Iwona... (c.d.n.)

errad : :
paź 23 2005 IN VACUO...
Komentarze: 22

Rozstanie z Niką było we mnie wszystkim czego nie chciałem... Pulsowało bólem, tęsknotą, ogromnym żalem do siebie, do niej, do całego świata, który nie był już mój... Zatracałem się w sobie, nie umiałem żyć, nie chciałem dnia codziennego i samotnych, trudnych nocy, gdy po wielokroć pamięć odtwarzała to co było pięknem. Majak jej twarzy, błysk oczu, jakiś uśmiech, nasycony liryzmem i ekstazą, dotyk, krzyk, szept... Wszystko to było we mnie i powielało się w nieskończoność... Ciągle ją kochałem, ciągle za nią tęskniłem, pragnąłem jak nigdy nikogo, jakby była jedyną kobietą i jedynym pięknem, które los mi podarował, a które zostało zniszczone...

Gdzie jesteś chwilo szczęśliwa, nad kim teraz pochylasz się pięknie... Czemu byłaś i dlaczego nie jesteś. Nagle chowasz wszystkie gwiazdy za chmurami, spływasz deszczem, kołujesz... Jak wiatr w listowiu, jak ptak przed odlotem, jak myśl, która nagle rozdziera mi serce...

Zapomniałem czym jest śmiech, radość, życie... Odgrodziłem się murem samotności, zapadłem w sobie i umierałem, każdego dnia i każdej nocy. Nieszczęśliwy, nieistniejący, zagubiony we wszechświecie głupiec, który zboczył z cudownej ścieżki, spadając w otchłań zwyczajności...

Wiedziałem tylko jedno... Nie mogłem wrócić... Nie mogłem, bo taki jestem. Bo nie umiałbym już żyć jak dawniej z utrwalonym pod powieką obrazem, z tym co pozostało na dnie serca...

Wyjechałem... Bo wyjechać, to jakby trochę umrzeć... (c.d.n.)

errad : :
paź 22 2005 OSTRZEŻENIE!
Komentarze: 19

Mężczyzno! Jeśli zachorowałeś na grypę, ukryj dobrze swego ptaszka... Światowa Organizacja Zdrowia jest bezwzględna i zrobi wszystko, żeby go zniszczyć!

(ERRAD – nie ornitolog)

errad : :
paź 21 2005 FATA...
Komentarze: 17

CHOĆBY MOZOLNIE RYĆ W MARMURZE

ŚWIATŁO ISKRZĄCE ŹRENIC CIENIE

I DŁONIE TĘSKNIE WYCIĄGNIĘTE

W KRZYKU ZASTYGŁYM – JAK WSPOMNIENIE

 

CHOĆBY PO NOCACH NIE SPAĆ DŁUGO

I ZNOWU STAWAĆ PRZED KAMIENIEM

BIJĄC NA ODLEW MŁOTEM W DŁUTO

Z PASJĄ UPOREM I CIERPIENIEM

 

CÓŻ Z TEGO TRUDU POZOSTANIE

PRÓCZ KROPLI POTU I ZŁUDZENIA

I GARŚCI MARZEŃ GDZIEŚ ZAKUTYCH

W OGROMNEJ BRYLE ZAPOMNIENIA

errad : :