Archiwum październik 2005, strona 3


paź 13 2005 OBRAZKI.
Komentarze: 19

Stałem i patrzyłem jak oniemiały, jak nie ja, jakby ktoś inny tu stał... Ale przecież byłem tam... Z tym oszalałym naraz sercem, z tą nagłą pustką, z tym niezapomnianym, wewnętrznym rozdarciem...

Piękny czerwcowy wieczór, drgał w półcieniach zachodzącego słońca. Pachniało bzami i akacją. Weronika, moja Weronika, kochana całym sercem, kobieco piękna i cudowna, której zapach pamiętam do dziś, tonęła w objęciach innego mężczyzny... Widziałem jej oczy, czułem miękkość warg, smak tysięcy pocałunków... Ale to już nie byłem ja. Nie ja...

Czułem jak nagle zaczęła rozpadać się, gdzieś tam w środku, we mnie, w mojej duszy, misterna konstrukcja dni i lat, na tysiące kłujących drobinek przejmującego żalu...

Kochasz mnie? Kocham... I będziesz za mną tęsknił? Już tęsknię... Pocałuj mnie mocno. Teraz. Tutaj!

Miesiąc temu, przed laty, tak żegnaliśmy się na dworcu. Szczęśliwi, piękni zakochani... “Weroniko” wyszeptałem sam do siebie, bezwiednie, aż przechodząca obok dziewczyna, uśmiechnęła się zdziwiona...

Gdy wracałem do domu, tęsknota, rozpacz i samotność równocześnie zapukały do mego serca, by pozostać w nim na wiele długich lat... (c.d.n.)

errad : :
paź 12 2005 ZNIKANIE...
Komentarze: 19

Szedł obok mnie, jedną z tych urokliwych uliczek na Gołąbkach. Przygarbiony, zmęczony życiem, bez dawnej radości w oczach... Jakby miał dość wszystkiego. Jakby nie cieszył go ani błękit nieba, ni ciepło październikowego słońca. Zagubiony, już zamknięty w sobie, nieobecny... Lekarz, w którym istniało ogromne pragnienie życia, a który nie mogąc uleczyć ciała, nie próbował nawet ratować tego co w nim było najcenniejsze, piękna duszy. Już nie chciał, w odruchu jakiejś rezygnacji, nieść bagażu życia, zbyt ciężkiego, przytłaczającego i trudnego. Uporczywie, dzień po dniu, budował niewidzialny mur odgradzający go od rzeczywistości, od otoczenia, od przyjaciół i rodziny. Tylko oczy były jak dawniej mądre, połyskliwe i migoczące...

Wpełzał za ten mur na wiele godzin i tylko w jakichś momentach, na krótką chwilę i z trudem uchylał to jedno, ciężkie skrzydło bramy, za którą była jeszcze wątła ścieżka prowadząca do jego wnętrza. Mój przyjaciel. Dużo starszy ode mnie. Znikający i pojawiający się w moim życiu, jak Anioł Opatrzności, doradca, ratunek i kojący balsam. Intelektualnie bliski jak nikt, a zarazem oportunista w dyskusjach, które w swoich założeniach zazwyczaj były bliższe akademickim rozważaniom niż wiedzy podpartej naukowymi teoriami.

Gdy usiedliśmy zmęczeni spacerem na stopniach kładki, pod którą było torowisko i peron a skąd roztaczała się rozległa panorama Warszawy, nagle ni stąd ni z owąd powiedział: “Zawsze chciałem mieć takiego brata jak ty, choć jesteś nieraz nieznośny jak mało kto. Wtedy jakby w odruchu chwili pomyślałem: Ja też.

Byliśmy dla siebie na pewno w jakimś sensie braćmi. Tego byłem pewien. Przeciwstawnymi sobie, ale połączonymi niewidzialną nicią zamiłowania do literatury, poezji, muzyki... Obaj zawsze patrzyliśmy na świat przyjaźnie i ciepło. Obaj wierzyliśmy, że życie pomimo wszystko jest piękne...

Kiedy miesiąc później, razem z siostrą odbieraliśmy jego ubrania ze szpitala przy Banacha, oboje nie mogliśmy zrozumieć, że jego już nie ma. Że odszedł od nas na zawsze jej mąż a mój najbliższy przyjaciel i “brat”.

Dlaczego wtedy na tej kładce, która teraz urosła do granic symbolu, nic nie powiedziałem. To było przecież takie łatwe i proste...

Tak bezwarunkowo wierzymy w jutro, że nawet nie dopuszczamy do siebie myśli, że ono kiedyś może nas ominąć...

errad : :
paź 11 2005 LIRYKA...
Komentarze: 18

Zostałem wychowany w atmosferze ogromnego szacunku dla kobiet. Ich inność, piękno i tajemniczość przenikały we mnie jak poezja, pobudzały wyobraźnię swoją ulotnością, czymś bliżej nieokreślonym, kruchym i bliskim sercu... W kobietach czułem zawsze jakieś okruszki matczynej, ledwo znanej tkliwości. Jakąś dobroć i ciepło, jakby przesiąknięte zapachem domu, pragnień i marzeń o szczęściu. W zasadzie nie starałem się ich zrozumieć, bo nie można przecież zastanawiać się dlaczego motyl jest piękny i sfruwa na ten a nie inny kwiat... Dlaczego wiersz porusza serce, czy pod wpływem czego jawi się łza na koncercie...

Zawsze wchodziłem w ich świat z tym niepowtarzalnym zachwytem, który inspirował, a zarazem onieśmielał mnie swoją tajemniczością, urokiem i cudownym trzepotaniem serca... Czułem je opuszkami palców, kołowały we mnie wiatrem, przeszywały mi serce promyczkami szczęścia, żalu, tęsknoty, niewiary i wzniosłości... Były pulsem, pragnieniem, rozpaczą, szumem drzew, winem i ptasim lotem... To pod ich wpływem nauczyłem się patrzeć w gwiazdy, marzyć, czytać Baudelairea, Burnsa, Gałczyńskiego i unosić się gdzieś tam na wyżyny duszy upiększanej muzy Brahmsa, Beethovena, Handla czy Chopina... To one z wdziękiem i prostotą nanizywały zawsze cudowne koraliki szczęścia, czyniąc z nich niepowtarzalną i urokliwą kolię przeżyć, która z każdą chwilą, z każdym dniem otulała mnie blaskiem teraźniejszości, migotliwym płomykiem wspomnień i cudownym uduchowieniem... Kobiety mego życia. Wrysowane w pamięć pastelem, słowem, gestem, czy jakimś nocnym mgnieniem, fragmentem obrazu, krzykiem rozkoszy, błyskiem źrenic... Niepowtarzalne pory roku, baśniowe i ulotne, przemijające i nadchodzące w naturalnym rytmie miłości... Organowa fuga nocy i poranna toccata dnia. Te które były i te, które będą, to nie napisany poemat i nie skomponowana pieśń, której żadne słowo, nie potrafi określić i żadna nuta, choćby była najpiękniejsza, nie będzie umiała unieść tam, gdzie dźwięczy nieustannie ten jedyny, zda się znany i nieznany sonet, grany tak pięknie sercem na strunach mojej duszy...

errad : :
paź 10 2005 ERRAD
Komentarze: 11

   - Kim ty jesteś: ERRAD?

   - Nie wiem...

errad : :
paź 09 2005 REJS NR...
Komentarze: 21
Nie zapomnisz mnie nigdy... Prawda? Nigdy...

Długo patrzyłem jak samolot znika gdzieś tam w błękicie nieba...

Nie zapomniałem!

 

(O, zielony Konstanty, o srebrna Natalio!

Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;

Wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,

Broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,

Widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty

O, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty!)

errad : :