Archiwum grudzień 2005, strona 1


gru 06 2005 ZACHWYT.
Komentarze: 10

Emanowała tą cudowną, dyskretną erotyką trzydziesto paroletniej kobiety, która zdawała sobie sprawę z tego kim jest i jak oddziałuje na otoczenie. Inteligentna, bystra i błyskotliwa o pięknych ciemno blond włosach, smukłej figurze z jeziorowymi oczami, w których utonęło zapewne już nie jedno męskie życie, była marzycielskim wyobrażeniem przedwieczornych tęsknot i nocnych majaków. Ubierała się z klasą, doskonale podkreślając swoją urodę nienagannym makijażem, starannie dobraną biżuterią i ulotnym, cudownym zapachem perfum. Piękny zarys piersi, przyjemnie kołyszących się w śmiałym dekolcie, pobudzał wyobraźnię, nie mniej niż smukłość niespokojnych dłoni, migoczących niczym dwa motyle...

Rozbudzała we mnie i nieśmiałość i to coś, czego nie umiałem się pozbyć w niejasności pragnień, wirujących gdzieś w okolicach serca niczym gorący, letni wiatr...

Kiedy odchodziła zostawiała zawsze, gdzieś tam pod powieką rozsypane nieskładnie a skradzione ukradkowymi spojrzeniami obrazki. Majak śmiało odsłoniętego uda, opadające na ramię ramiączko, niecierpliwy gest dłoni odgarniający niesforne włosy lub uwydatnione usta, których piękny zarys właśnie podkreślała szminką...

Lubiliśmy się, ale było to uczucie jakby zbyt intelektualne, zbyt odległe od moich pragnień, od tego, co żarzyło się w mojej duszy. W tym zderzeniu, śmiałość moich wyobrażeń rozpływała się jakby w jej eterycznym obrazie, który codziennie był inny, zbyt nierzeczywisty, by mógłby skojarzyć się z tym co czułem, czym żyłem i czego pragnąłem coraz bardziej...

Tego dnia przyszła do pracy w błękitnej sukience, tak zwiewnej i tak niepokojącej, że wszystko inne nie miało żadnego znaczenia. Gdy szła tym swoim sprężystym, dziewczęcym krokiem, można było dostrzec zarys smukłych ud, piękno rozkołysanej talii i wszystko to, co było we mnie tą jedyną, nieprzemijającą od dłuższego czasu, wielką gorączką...

- Mam dwa bilety na koncert. Pójdziesz ze mną? – Pytający błękit jej oczu, był w tym momencie całym pięknem świata... (c.d.n.)

errad : :
gru 05 2005 x x x
Komentarze: 15

ŚCISKASZ W PIĄSTKACH MOCNO PIENIĄŻEK

W SERCU PIĘKNE OKRUCHY PRZESZŁOŚCI

TYLKO W OCZACH PRZYBYWA CI SMUTKU

A GDZIEŚ W ŚRODKU WCIĄŻ MNIEJ JEST RADOŚCI

 

RZĘDEM DNI ZWYCZAJNOŚĆ JAK LATA

CZYJEŚ DŁONIE JAKIŚ PYŁ DAWNYCH ZDARZEŃ

NOC SAMOTNIE ŚLE CHMURNE POSŁANIE

JAKIŚ MAJAK JAKIŚ ŚLAD ZŁUDNYCH MARZEŃ

 

ŻETON PRAGNIEŃ CZY GROSIK NA ŻYCIE

GDZIE TEN SKLEPIK KTÓRY GO PRZYJMIE

MOŻE LOS SIĘ KIEDYŚ UŚMIECHNIE

RZUĆ PIENIĄŻEK ZA SIEBIE – NA SZCZĘŚCIE

errad : :
gru 02 2005 ZMIANY.
Komentarze: 20

Od tych wydarzeń zaczął się najtrudniejszy okres w moim życiu. Trzy miesiące później zmarła nasza Mama... Rodzina przestała istnieć i skończyło się dzieciństwo. O ile z Siostrą nie było problemu, bo od dawna była hołubiona przez Ciocię i Wujka, którzy nie mogli z jakichś tam powodów mieć dzieci i nieomal automatycznie uznali ją za swoją” córkę. To jednak nie bardzo wiedziano, co zrobić ze mną... Wprawdzie Mama, tuż przed śmiercią, prosiła, żeby nas nie rozdzielać i “...jeżeli będzie tylko jedno jabłko, to przekroić je na pół, by żadne z nas nie było pokrzywdzone...”, ale tamte czasy nie były przyjazne dla nikogo... Postanowiono więc, że zamieszkam u Władki, którą kiedyś moi Rodzice przygarnęli do siebie, w podobnej sytuacji, a która niedawno wyszła za mąż...

Zamknąłem się w sobie. Gdzieś tam w środku czułem niesprecyzowany, ogromny żal. Mój mały świat zawalił się tak nagle i tak niespodziewanie, że nie wiedziałem jak reagować na te wszystkie dobrotliwe gesty współczucia. Nie chciałem ich. Chciałem wrócić do domu, ale domu już nie było... (c.d.n.)

errad : :
gru 01 2005 KASZUBSKA.
Komentarze: 17

W takim domu, w którym wówczas mieszkaliśmy, wszyscy wiedzieli wszystko o sobie. Nieduża, jednopiętrowa kamienica ze spadzistym dachem, wybudowana chyba w latach trzydziestych, szara i zwyczajna, nie wyróżniała się niczym spośród pozostałych pięciu budynków. Sześć mieszkających w niej rodzin tworzyło jakby familijną społeczność, zintegrowaną codziennymi troskami zwyczajnego życia.

Po incydencie z Jaśką, który otworzył we mnie jakieś tajemne drzwi, ni to pragnień, ni to wstydu i ciekawości, unikałem spotkania ze Stachem. W jakiś tam sposób zamknąłem się w sobie i w świecie książek, które wówczas pochłaniałem nieomal na kilogramy.

Jednak, któregoś dnia, gdy schodziłem do piwnicy po węgiel, nieomal wpadłem na Stacha, który coś tam majstrował przy zamku swoich drzwi. Popatrzył na mnie, uśmiechnął się i powiedział: “Chcesz iść dziś wieczorem ze mną na raki?”. Stałem tak wystraszony, że nie umiałem nic wydukać...

No, co jest? Niii... Nic. Nie wiem czy będę mógł... Zajdę po ciebie przed wyjściem Dobrze.

Później, siedząc nad małą sadzawką, z latarkami i kijami, do których na końcu były umocowane żabie udka. Kiedy wiadro z rakami było już do połowy pełne, zapytał ni stąd ni z owąd: Masz jakąś dziewczynę?”. A po chwili: “Całowałeś się już?”. Zamarłem. “Pewno wie”.

Widzę, że dziewczyny cię lubią. E tam... – Ze zdenerwowania nieomal nie wpadłem do sadzawki. Co jest? But mi się obsunął... Usiadł na pniu drzewa. No wystarczy. – Wyjął tą swoją azjatycką, rzeźbioną fajkę i zaczął ją nabijać. Usiadłem koło niego. - Musisz wiedzieć Mały, że nigdy nie zrozumiesz kobiet... – Kiedy patrzył na mnie, jego oczy w świetle latarek wydawały się smutne. Dlaczego? – Długo milczał, jakby zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią, a potem tylko mruknął: “Nie zrozumiesz”.

Nie wiedziałem czy wie. Czy Jaśka mu coś powiedziała. Może chce mnie utopić...”.

Jesteś dobrym chłopcem... Innym... Milczałem. Kiedyś to zrozumiesz...

Dwa tygodnie później Stach powiesił się w piwnicy naszego domu... (c.d.n.)

errad : :