Najnowsze wpisy, strona 21


paź 18 2005 OPOWIADANIE.
Komentarze: 17

Dawno, dawno temu, tuż po wygnaniu Ewy i Adama z Raju, Bóg przywołał do siebie jednego z Aniołów i powiedział:

Od dziś będziesz pełnił funkcję Anioła Zegarów. Na tym urządzeniu jak widzisz są cztery główne przyciski odpowiadające pewnym uczuciom takim jak: MIŁOŚĆ
, SZCZĘŚCIE, RADOŚĆ i MĄDROŚĆ. Pod nimi natomiast, są następne cztery, które wywołują stany przeciwstawne, nazwane odpowiednio: OBOJĘTNOŚĆ, NIESZCZĘŚCIE, SMUTEK i GŁUPOTA. Oprócz tego, przy każdym z przycisków jest suwak, którym możesz potęgować lub łagodzić dany stan duszy. Na przykład, gdy naciśniesz “SZCZĘŚCIE” i przesuniesz suwak do góry, dodasz do tego uczucia radość i zadowolenie, a jeżeli przesuniesz go w dół, to spowodujesz narastanie stanu nostalgii, zadumy i tęsknoty... Rozumiesz Aniele Zegarów? Rozumiem Boże. Musisz jednak pamiętać o jednym. Urządzenie to steruje tylko uczuciami ludzi zagubionych. Wybierając którąś z takich dusz, zadecydujesz o jej życiu na podstawie zapisanych w maszynie przeżyć. Ale równocześnie jednym z czterech, głównych przycisków, uruchomisz przycisk przeciwstawny, który losowo wybierze setki zwykłych dusz skazując je na rozczarowania, żal i ból. Dlatego też musisz działać rozważnie i mądrze. Ażeby ułatwić ci pracę, tu z boku jest usytuowany przełącznik: ZWYCZAJNOŚĆ. Kiedy będziesz się wahał jak postąpić, użyj go, choć musisz wiedzieć, że jego działanie nie jest jednostkowe a przenika równocześnie do setek milionów serc. Lepiej jednak będzie w niektórych przypadkach podjąć to ryzyko, niż uszczęśliwić bądź unieszczęśliwić kogoś niesłusznie...- Rozumiesz Aniele Zegarów? Tak Panie.

I jeszcze jedno. Jeżeli “rozdasz” zbyt wiele nieszczęść i zrozumiesz, że nie zdołasz tego zrównoważyć szczęściem bo więcej jest gniewu niż dobroci, wtedy urządzenie samoczynnie przejdzie ze stanu “ZWYCZAJNOŚĆ” w stan “SZALEŃSTWO”. Nastanie wówczas eskalacja uczuć. Wybuchną wojny, rozprzestrzenią się plagi i choroby. Poleje się krew winnych i niewinnych, aż ludzie zrozumieją sami, że nie należy wszystkiego oczekiwać od nas. Że po to dałem im rozum i serce by potrafili żyć samodzielnie, by nauczyli się wzajemnie kochać i cenić to co im dałem, niezależnie od tego w jakim stanie się znajdują. Na ten czas wyłącz całkowicie maszynę... Oni muszą wiedzieć i zrozumieć sami, że to co noszą w sobie stanowi równoważnik ich życia i pragnień i choć nieraz będzie im się wydawało to niesprawiedliwe, to jednak z czasem zrozumieją całe piękno świata, które dla nich stworzyłem...

errad : :
paź 17 2005 ZAUŁKI... (Obrazek trzeci).
Komentarze: 10

To był jeden z tych brzydkich, marcowych dni opóźniających wiosnę. Duże płatki mokrego śniegu w ukośnych kreskach zamazywały szary horyzont, znikały w ołowianych falach Bałtyku, dotykały naszych zakutanych w kaptury twarzy, topiąc się momentalnie na zaczerwienionych policzkach...

Szliśmy z Weroniką pustą plażą, objęci i nierealni pod niskim niebem, ogarniającym zda się cały świat; nas, drzewa, trudny lot mew i łuk nabrzeża... Milczeliśmy. Weronika obejmowała moje ramię kobieco, dwoma rękami, w ten sposób, że jej dłonie nikły gdzieś tam w rękawach kurtki, oparte na moim biodrze. Szła na wpół zwrócona do mnie, co i raz spoglądając mi w oczy.

W pamięci, jak szybko zmieniające się slajdy, przemykały we mnie obrazki minionej nocy... Cudowny bezwstyd kobiecych uniesień, szept bezwiednie wypowiadanych słów, gesty, które spamiętane jak gdyby niespójnymi fragmentami, nadawały tamtym chwilom i piękno i niepowtarzalność, którą chciało by się powtarzać w nieskończoność... Jakiś błysk oczu, jakieś nagłe szarpnięcie nagiego ciała rozedrganego w nikłym pasemku światła...

Kochasz mnie? Kochaj zawsze! Kochaj tak do końca życia...Pięknie jak teraz... – Te słowa były we mnie. Słyszałem ich tonację i ciepło... Pamiętałem moment kiedy je wypowiadała. Pamiętałem, jak te nieznane dotychczas zaułki szczęścia, które poznawaliśmy razem i które miały pozostać w nas na zawsze... Tylko nasze i tylko dla nas... Ale przecież nic nie trwa do końca życia. Nic, poza samym życiem.

Tej nocy świat nie istniał. Nie było ani czasu, ani nas w tym czasie... Szaleństwo wypełniało nam po brzegi serca, było i w słowie i w dotyku,- było w nas! Rozrywało nas na strzępy... Byliśmy i znikaliśmy, pojawialiśmy się na moment w jakimś okruchu świadomości i znowu rozsypywaliśmy się w tysiące dziwnych szeptów, unosząc się w bezkres wszechobecnej rozkoszy...

Szliśmy tak i szliśmy. Bez celu, przed siebie... Niemi i niewidzialni, zagubieni w szarości kończącego się dnia. Piękni sobą, swoim biciem serc, których rytm był jednaki, bliski i cudowny tą bliskością, którą czuliśmy oboje... Świat nas nie widział a my za nim nie tęskniliśmy. Bo szczęście było z nami. Bo szczęście było w nas...

Poczułem, że coś wyrywa mnie z ciszy wspomnień, z tego powrotu w tak niedawno minione chwile... To Weronika, patrząc na mnie powtarzała po raz któryś, nim zrozumiałem, co mówi...

Wracajmy... Wracajmy już... Zmarzłam... Dobrze.

Zawróciliśmy. Idąc w kierunku hotelu, czułem jej biodro ocierające się o mnie i czułem smak, tego dziwnego, śnieżnego pocałunku w szumie wiatru zmieszanego z szumem fal. Był jakby lekko słony... (c.d.n.).

errad : :
paź 14 2005 WERONIKA (Obrazek drugi).
Komentarze: 11

Hotel “Gdynia”. Jednoosobowy pokoik, ciepły, przytulny i miły... Rozpakowując bagaże, miałem tylko jedno pragnienie. Wziąć jak najszybciej natrysk, po wielogodzinnej, monotonnej podróży. Zmyć to wszystko z siebie i wskoczyć jak najprędzej do przytulnego łóżeczka, mamiącego relaksem i miękkością....

Nazajutrz, schodząc na śniadanie czułem się znakomicie. Tuż przy oknie zauważyłem stolik z jednym wolnym miejscem.

Dzień dobry... Można?
- Trzy pary kobiecych oczu. Uśmiechnięte i miłe... Tak. Prosimy...

Ponieważ wbrew wszelkim zasadom, nie jadam śniadań, zastępując je zazwyczaj czarną, mocną kawą, w dwóch paniach rozbudził się chyba jakiś odruch macierzyński...

Może jednak spróbuje pan chociaż plasterek tej znakomitej szynki... Dziękuję. Kawa jest tym, czego rano potrzebuję najbardziej. Powiedziałem to w sposób wykluczający dalsze dyskusje na ten temat. Za piętnaście minut zaczynają się wykłady. Tak. O dziewiątej.

Poznały się chyba dopiero wczoraj. To było widać po sposobie rozmowy, uśmiechach, gestach... Dwie z nich były starsze. Trzecia zalotna, miła, o ładnej buzi i pięknie zarysowanych piersiach pod obcisłym sweterkiem... Rozmawialiśmy z tą przyzwalającą swobodą, jaka zawsze towarzyszy ludziom obracającym się w tych samych kręgach zawodowych.

Chyba musimy już iść... Dochodzi dziewiąta. Tak. Chodźmy. Pierwszy wykład ma pan Modzelewski, więc nie powinniśmy się spóźnić...

Zajęcia trwały, wyłączając przerwę na obiad, do dziewiętnastej. Po kolacji można było jeszcze, jeżeli ktoś chciał, uczestniczyć w forum dyskusyjnym. Postanowiłem zobaczyć jak to wygląda. Zjechałem windą na dół i wszedłem do przestronnej salki, w której było około dwudziestu osób. Zamachała do mnie dyskretnie, wskazując obok siebie wolne miejsce...

Dzięki. Wyszeptałem – Ciekawie? Nie bardzo...

Przez pół godziny przysłuchiwaliśmy się nijakiej dyskusji. W końcu nie wytrzymałem...

Chodźmy stąd... Szkoda czasu. Chodźmy.

W kawiarni, przy znakomitym winie rozgadaliśmy się na dobre. Widziałem jak zaróżowiły się jej policzki, jak z coraz większą swobodą opowiada o sobie. Co i rusz uśmiechając się zalotnie i potrząsając burzą niesfornych włosów. Jej smukłe dłonie obejmujące kieliszek byłe ładne, zadbane, miłe... Gdy nasze ręce spotkały się przypadkowo, spojrzała na mnie i... nie cofnęła ręki...

Dochodziła północ.

Chyba już czas na nas. Spójrz zostaliśmy sami... I ten kelner tak dziwnie patrzy... Masz rację. Jutro przecież będą równie intensywne zajęcia. Idziemy? Tak.

Gdy szliśmy przez holl, trochę żałowałem, że ten wieczór już się skończył...

Na którym piętrze mieszkasz? Na piątym. A ty? Na trzecim. Razem z tymi paniami, które poznałeś przy śniadaniu...

Gdy winda się zatrzymała. Spojrzała na mnie w taki sposób, że gdzieś tam we mnie coś drgnęło.

A więc... Do jutra. Śpij dobrze.
Powiedziała to miękko, ciepło, nieomal erotycznie. - Dzięki za miły wieczór. Jesteś doskonałym kompanem...

Wspięła się na palce, musnęła mnie lekko wargami i w jednej sekundzie zniknęła w długim, otulonym półmrokiem i cichym korytarzu...

Tak poznałem Weronikę. Z którą mieszkałem w tym samym mieście, a którą los postawił na mojej drodze setki kilometrów dalej, jakby chciał mnie przed czymś przestrzec. Ale wtedy nawet nie przyszło mi to do głowy... (c.d.n.).

errad : :
paź 13 2005 OBRAZKI.
Komentarze: 19

Stałem i patrzyłem jak oniemiały, jak nie ja, jakby ktoś inny tu stał... Ale przecież byłem tam... Z tym oszalałym naraz sercem, z tą nagłą pustką, z tym niezapomnianym, wewnętrznym rozdarciem...

Piękny czerwcowy wieczór, drgał w półcieniach zachodzącego słońca. Pachniało bzami i akacją. Weronika, moja Weronika, kochana całym sercem, kobieco piękna i cudowna, której zapach pamiętam do dziś, tonęła w objęciach innego mężczyzny... Widziałem jej oczy, czułem miękkość warg, smak tysięcy pocałunków... Ale to już nie byłem ja. Nie ja...

Czułem jak nagle zaczęła rozpadać się, gdzieś tam w środku, we mnie, w mojej duszy, misterna konstrukcja dni i lat, na tysiące kłujących drobinek przejmującego żalu...

Kochasz mnie? Kocham... I będziesz za mną tęsknił? Już tęsknię... Pocałuj mnie mocno. Teraz. Tutaj!

Miesiąc temu, przed laty, tak żegnaliśmy się na dworcu. Szczęśliwi, piękni zakochani... “Weroniko” wyszeptałem sam do siebie, bezwiednie, aż przechodząca obok dziewczyna, uśmiechnęła się zdziwiona...

Gdy wracałem do domu, tęsknota, rozpacz i samotność równocześnie zapukały do mego serca, by pozostać w nim na wiele długich lat... (c.d.n.)

errad : :
paź 12 2005 ZNIKANIE...
Komentarze: 19

Szedł obok mnie, jedną z tych urokliwych uliczek na Gołąbkach. Przygarbiony, zmęczony życiem, bez dawnej radości w oczach... Jakby miał dość wszystkiego. Jakby nie cieszył go ani błękit nieba, ni ciepło październikowego słońca. Zagubiony, już zamknięty w sobie, nieobecny... Lekarz, w którym istniało ogromne pragnienie życia, a który nie mogąc uleczyć ciała, nie próbował nawet ratować tego co w nim było najcenniejsze, piękna duszy. Już nie chciał, w odruchu jakiejś rezygnacji, nieść bagażu życia, zbyt ciężkiego, przytłaczającego i trudnego. Uporczywie, dzień po dniu, budował niewidzialny mur odgradzający go od rzeczywistości, od otoczenia, od przyjaciół i rodziny. Tylko oczy były jak dawniej mądre, połyskliwe i migoczące...

Wpełzał za ten mur na wiele godzin i tylko w jakichś momentach, na krótką chwilę i z trudem uchylał to jedno, ciężkie skrzydło bramy, za którą była jeszcze wątła ścieżka prowadząca do jego wnętrza. Mój przyjaciel. Dużo starszy ode mnie. Znikający i pojawiający się w moim życiu, jak Anioł Opatrzności, doradca, ratunek i kojący balsam. Intelektualnie bliski jak nikt, a zarazem oportunista w dyskusjach, które w swoich założeniach zazwyczaj były bliższe akademickim rozważaniom niż wiedzy podpartej naukowymi teoriami.

Gdy usiedliśmy zmęczeni spacerem na stopniach kładki, pod którą było torowisko i peron a skąd roztaczała się rozległa panorama Warszawy, nagle ni stąd ni z owąd powiedział: “Zawsze chciałem mieć takiego brata jak ty, choć jesteś nieraz nieznośny jak mało kto. Wtedy jakby w odruchu chwili pomyślałem: Ja też.

Byliśmy dla siebie na pewno w jakimś sensie braćmi. Tego byłem pewien. Przeciwstawnymi sobie, ale połączonymi niewidzialną nicią zamiłowania do literatury, poezji, muzyki... Obaj zawsze patrzyliśmy na świat przyjaźnie i ciepło. Obaj wierzyliśmy, że życie pomimo wszystko jest piękne...

Kiedy miesiąc później, razem z siostrą odbieraliśmy jego ubrania ze szpitala przy Banacha, oboje nie mogliśmy zrozumieć, że jego już nie ma. Że odszedł od nas na zawsze jej mąż a mój najbliższy przyjaciel i “brat”.

Dlaczego wtedy na tej kładce, która teraz urosła do granic symbolu, nic nie powiedziałem. To było przecież takie łatwe i proste...

Tak bezwarunkowo wierzymy w jutro, że nawet nie dopuszczamy do siebie myśli, że ono kiedyś może nas ominąć...

errad : :