Najnowsze wpisy, strona 22


paź 11 2005 LIRYKA...
Komentarze: 18

Zostałem wychowany w atmosferze ogromnego szacunku dla kobiet. Ich inność, piękno i tajemniczość przenikały we mnie jak poezja, pobudzały wyobraźnię swoją ulotnością, czymś bliżej nieokreślonym, kruchym i bliskim sercu... W kobietach czułem zawsze jakieś okruszki matczynej, ledwo znanej tkliwości. Jakąś dobroć i ciepło, jakby przesiąknięte zapachem domu, pragnień i marzeń o szczęściu. W zasadzie nie starałem się ich zrozumieć, bo nie można przecież zastanawiać się dlaczego motyl jest piękny i sfruwa na ten a nie inny kwiat... Dlaczego wiersz porusza serce, czy pod wpływem czego jawi się łza na koncercie...

Zawsze wchodziłem w ich świat z tym niepowtarzalnym zachwytem, który inspirował, a zarazem onieśmielał mnie swoją tajemniczością, urokiem i cudownym trzepotaniem serca... Czułem je opuszkami palców, kołowały we mnie wiatrem, przeszywały mi serce promyczkami szczęścia, żalu, tęsknoty, niewiary i wzniosłości... Były pulsem, pragnieniem, rozpaczą, szumem drzew, winem i ptasim lotem... To pod ich wpływem nauczyłem się patrzeć w gwiazdy, marzyć, czytać Baudelairea, Burnsa, Gałczyńskiego i unosić się gdzieś tam na wyżyny duszy upiększanej muzy Brahmsa, Beethovena, Handla czy Chopina... To one z wdziękiem i prostotą nanizywały zawsze cudowne koraliki szczęścia, czyniąc z nich niepowtarzalną i urokliwą kolię przeżyć, która z każdą chwilą, z każdym dniem otulała mnie blaskiem teraźniejszości, migotliwym płomykiem wspomnień i cudownym uduchowieniem... Kobiety mego życia. Wrysowane w pamięć pastelem, słowem, gestem, czy jakimś nocnym mgnieniem, fragmentem obrazu, krzykiem rozkoszy, błyskiem źrenic... Niepowtarzalne pory roku, baśniowe i ulotne, przemijające i nadchodzące w naturalnym rytmie miłości... Organowa fuga nocy i poranna toccata dnia. Te które były i te, które będą, to nie napisany poemat i nie skomponowana pieśń, której żadne słowo, nie potrafi określić i żadna nuta, choćby była najpiękniejsza, nie będzie umiała unieść tam, gdzie dźwięczy nieustannie ten jedyny, zda się znany i nieznany sonet, grany tak pięknie sercem na strunach mojej duszy...

errad : :
paź 10 2005 ERRAD
Komentarze: 11

   - Kim ty jesteś: ERRAD?

   - Nie wiem...

errad : :
paź 09 2005 REJS NR...
Komentarze: 21
Nie zapomnisz mnie nigdy... Prawda? Nigdy...

Długo patrzyłem jak samolot znika gdzieś tam w błękicie nieba...

Nie zapomniałem!

 

(O, zielony Konstanty, o srebrna Natalio!

Cała wasza wieczerza dzbanuszek z konwalią;

Wokół dzbanuszka skrzacik chodzi z halabardą,

Broda siwa, lecz dobrze splamiona musztardą,

Widać, podjadł, a wyście przejedli i fanty

O, Natalio zielona, o, srebrny Konstanty!)

errad : :
paź 07 2005 POWRÓT...
Komentarze: 14

Autokar z cichym pomrukiem silnika, zagubiony w nierealnych ciemnościach, unosił nas do innego, zwyczajnego już świata... Ewa spała, z głową opartą na moim ramieniu, z zaciśniętymi piąstkami, jakby chciała coś w nich zatrzymać, z taką dziecięcą wiarą, że być może jest to możliwe za sprawą magii czy uznanych gestów...

Szczęście. Jak bardzo staramy się je zachować w sobie, jak pragniemy ubłagać by zostało z nami jeśli nie na zawsze, to chociażby nieco dłużej, jeszcze troszeczkę, jeszcze chociażby momencik... I jak bardzo różnie można interpretować to słowo, nigdy nie zdefiniowane, nie do końca jasne i złudne, drzemiące gdzieś tam w nas, uczucie o pięknie, o uroku chwili, o spełniających się marzeniach... Dla jednych jest to wygrana na loterii, dla innych uniknięcie niebezpieczeństwa, dla jeszcze innych przypadkowy pobyt tam, gdzie chcieliby być w danej chwili... W czasie wojny, w obozach, szczęściem było znalezienie kromki chleba, uniknięcie ostatniego uderzenia, jakiś łachman, którym można było się okryć... Niezrozumiałe uczucie,- pragnione, piękne w ulotnym momencie, cudowne jak tęcza... Fatamorgana życia, mamiąca nas nieustannie i nieustannie niknąca, gdzieś tam za horyzontem naszych marzeń...

W nocy, a właściwie już nad ranem, powiedziała mi dwa zdania, które strzaskały tą wyrzeźbioną nagle kryształową kulę, wypełniającą moje serce nieznanym, innym blaskiem...

Pod koniec sierpnia wyjeżdżam z rodziną do Kanady. Na stałe!

Zamarłem. Przestałem istnieć. Katedra marzeń runęła w jednej chwili mimo cichych, niewypowiedzianych modlitw... Drzewo szczęścia z trzaskiem złamało się na pół, jakby rażone niewidzialnym piorunem. Nie umiałem wydusić z siebie żadnego sensownego słowa... Uniosła się na łokciach. Spojrzała na mnie smutno, pięknie i z przeogromnym żalem. Patrzyłem jak po jej policzkach wolno płyną dwie, ciche łzy...

Boże...
Wyszeptałem... – Dlaczego? Staraliśmy się o to, od kilkunastu lat a dokładnie od 1979 roku, gdy ojciec wyjechał do Sudbury...

Patrzyłem przed siebie, na umykającą w światłach reflektorów drogę, na umykające marzenia, które pozostawały za nami, coraz dalej i dalej... Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak się dzieje...

Poruszyła się, musnęła ustami mój policzek, jakby sen był jawą... Czułem jej zapach, ciepło ręki na moim udzie, miękkość łaskoczących włosów... Autokar z jękiem wspinał się pod górę... Szczęście! Szczęście nie ma liczby mnogiej... (c.d.n.).

errad : :
paź 07 2005 W OBŁOKACH...
Komentarze: 9

Ażeby z Rozsa Ferenc dostać się na Margit Sziget, trzeba było dojść do Rudas Laszlo, następnie skręcić w prawo w Szent Istwan krt. i przejść przez piękny most Margit...

Ewa była podniecona i radosna, pełna niesamowitych pomysłów i planów na następne godziny, które postanowiliśmy spędzić tylko we dwoje, odłączając się od grupy zaraz po śniadaniu...

Wyspa tonęła w słońcu i zieleni. Szliśmy Hajos Alfred, podziwiając cudowny o tej porze błękit Dunaju, szeleszczący lekką bryzą i chlupoczący o nabrzeże spokojną, rytmiczną falą. Szczebiot rozśpiewanych ptaków, zmieszany z szumem bladozielonych liści drzew, był jakby dopełnieniem piękna dnia i niesamowitej lekkości naszych serc... Do tego ten zapach wody, rozmigotanej w tysiącach słońc, to kwitnienie kwiatów, ta delikatna woń jej perfum... Minęliśmy puste jeszcze o tej porze korty tenisowe i objęci w pół, wtopieni w siebie, tak jakby poza nami nic nie istniało, weszliśmy w parkowe alejki Uttoro...

Z ławeczki, na której przysiedliśmy na moment, rozciągała się piękna panorama prawobrzeżnego Budapesztu... Jeszcze było cudownie, beztrosko... Dziś jeszcze świat był nasz i wszystko wokół było dla nas, ale widziałem już pojawiający się momentami na jej buzi smutek. Przemykający jak mgnienie, ale przecież zauważalny.

Pięknie tu... Tak. Czy zapamiętamy na zawsze ten poranek, te minione dni i te cudowne noce..? Na pewno. Szczęśliwe chwile zawsze się pamięta. Masz rację. Chyba nigdy nie byłam tak szczęśliwa... I pomyśleć, że nie chciałam jechać na tą wycieczkę. Bałam się samotności a jakby w przeciwwadze nie chciałam, nie pragnęłam żadnych nowych twarzy... Życiem rządzi często przypadek... Wiem... Pamiętam nawet ten twój smutny wiersz... Nie zawstydzaj mnie. Wtedy miałem na ten temat bardzo zielone pojęcie. Umiem go na pamięć... ... Ten rozdział życia mam za sobą. Może kiedyś... Nie mów tak. Szkoda by było. – Spojrzała na mnie z budzącym się zaciekawieniem... Opowiedz mi o Nantes. – Zmieniłem temat. Niechętnie wracam do tamtego czasu. Nie dziś. Proszę... Chcę być szczęśliwa. Bardzo szczęśliwa. Chcę żeby tak było zawsze... W porządku... Boże. Dlaczego kiedy człowiek jest blisko nieba, czas mija w tak zawrotnym tempie. Mamy przed sobą cały dzień i całą noc. Nie myślmy jeszcze o tym... Chodźmy na basen. Chodźmy!

Późnym popołudniem znaleźliśmy małą przytulną restauracyjkę. Zjedliśmy wyśmienity obiad a potem poszliśmy połazić po mieście jakby w zrozumiałym na ten czas, pożegnalnym geście. Chcieliśmy chyba zapamiętać te wszystkie miejsca, w których pozostawialiśmy coś niezaprzeczalnie pięknego, jedynego w swoim rodzaju, jakieś kawałeczki siebie...

Ewa szła obok mnie dziewczęcym, sprężystym krokiem. Zalotna, wspaniała i pełna osobistego uroku. Jednak jej uśmiech gasiły smutniejące z każdą chwilą oczy...

“A ty mnie na wyspy szczęśliwe zawieź, wiatrem łagodnym włosy jak kwiaty rozwiej...” Zacytowała niespodziewanie. - I zawiozłeś i rozkołysałeś... Pokazałeś i motyle i wody ciche... Więc dlaczego czuję się coraz bardziej zagubiona... Każdą z tych chwil uniesiemy z sobą w sercach. Każdy dotyk, gest, błysk oczu i całą naszą radość, pamięć zachowa gdzieś tam w nas na zawsze... Obiecajmy sobie, że dziś już więcej nie będziemy myśleć o jutrze. Dobrze? Postaram się. – Spojrzała na mnie przez króciutką chwilę. Jednak gdy na moment uniosła ku górze głowę, zdążyłem dostrzec to, co chciała ukryć... Hej... Nie wygłupiaj się. – Powiedziałem to miękko, ciepło,- ogarniając ją ramieniem i mocno przytulając do siebie...

Staliśmy na chodniku, w obcym mieście, zagubieni na końcu naszego świata. Ja i ona. Samotni, choć mijał nas tłum przechodniów...

- Ja nie płaczę. – Wyszeptała. – Nie płaczę... (c.d.n.).

errad : :