Najnowsze wpisy, strona 23


paź 05 2005 EWA.
Komentarze: 15
Tyle lat na to czekałam. Nie rozumiem. Wiem, że nie rozumiesz...

Drugi raz tego ranka oniemiałem. Nie, to niemożliwe. To niezrozumiałe, niewiarygodne... Patrzyła na mnie tymi swoimi pięknymi, ufnymi oczami, w których było coś nienazwanego...

Nawet nie wyobrażasz sobie ile razy pragnęłam, byś mnie dotknął, przytulił, pocałował... ... Tak. Teraz mogę Ci już o tym powiedzieć. Mogę Ci powiedzieć i to, że byłeś dla mnie takim dziewczęcym marzeniem. Kimś, kto nauczył mnie poezji, patrzenia w gwiazdy i postrzegania piękna, tam gdzie powinno się go szukać... Jezu... Dlaczego nigdy nie pisnęłaś o tym nawet słówkiem. Przecież zostawałaś tyle razy na noc... Bo nie umiałam. Nie miałam odwagi... Przecież chodziliśmy do kina, do teatru... Odprowadzałem Cię do domu. A w Karpaczu... Pamiętasz spaliśmy całe dwa tygodnie pod jednym namiotem... Hmmm... – Zarumieniła się. – Wtedy byłam dziewicą... Wstydziłam się...

Siedzieliśmy oparci o poduszki. Pierwsze promienie słońca różowiły jej buzię, igrały w pasemkach włosów, nadając równocześnie ten cudowny blask jej oczom. Nadal ufnym i nadal jakby nieco dziewczęcym...

Straciliśmy tysiące dni... Nadrobimy. Świat jest nasz... Nie nadrobimy. Straciliśmy...

Opuszkami palców błądziłem po jej smagłej, cudownej w dotyku skórze. A gdzieś tam w środku wichura burzyła mój wieloletni ład. Pojawiały się jakieś fragmenty zdarzeń. Słowa. Gesty, które teraz nabierały innej wartości. Wszystko skotłowane, bezładne, jak toczące się przez mój umysł, paciorki przeszłości...

Zostaniemy dziś sami? Tak. Cały dzień? Cały dzień. I noc? I noc. Jest Ci ze mną dobrze? Cudownie. Jesteś niesamowita...

Chodź... Wyszeptała to tak, że w jednej chwili zwaliło się na mnie całe piękno świata... (c.d.n.).

errad : :
paź 04 2005 ROZSA FERENC.
Komentarze: 20

Na Ewę nigdy nie patrzyłem tak jak się patrzy na kobietę. Była kumplem, przyjacielem, oparciem... Jej mądrość i wewnętrzne ciepło emanowały zawsze spokojem, wyważeniem opinii i dobrem... Żaden gest, choćby najbardziej intymny, dotyk, czy pocałunek, nie zawierał w sobie nigdy elementu erotyki. Był normalny na daną chwilę, bliski, czuły, ale nigdy erotyczny... Przegadaliśmy razem setki nocy. Spaliśmy na biwakach w jednym namiocie, jednak nigdy, przenigdy nie zamigotał mi nawet w podświadomości płomyk czegoś więcej. Czegoś co może zdarzyć się między chłopcem a dziewczyną, mężczyzną a kobietą... Żyliśmy jakby w innych światach, bliskich sobie, ale odległych uczuciowo... Później pisywaliśmy do siebie w niewymiarowych odstępach czasu krótkie liściki, lub wysyłaliśmy świąteczne kartki, ale w miarę upływu czasu było to coraz rzadsze i rzadsze aż i ta cieniutka nitka gdzieś się zagubiła w wirze umykającej codzienności...

Nie spałem. Do pokoju zaczynał wnikać przez mgłę firan jeszcze nie chciany świt.

Opuszkami palców otulę Twe piękno jak zwiewność

I poniosę w sercu aż na krańce życia

Poprzez wszystkie uczuć kontynenty

Jak się niesie szczęście wyjęte z ukrycia

I zapiszę Cię na stronach świata

Nutą drżącą tęskniej niż skrzypiec marzenie

Byś na zawsze pozostała jak wiosenny pejzaż

Leśna ścieżka drzewo przystań i pragnienie

Leżała wtulona we mnie jak puchaty, mięciutki kłębuszek. Oddychała równomiernie, pełna kobiecego uroku i snu, odprężona, pogodna,- piękna nagością... Patrzyłem na jej odsłonięte ramiona, delikatną szyję i połyskujące, poskręcane kosmyki włosów. Nawet nie wyobrażałem sobie, że to ciało może skrywać gdzieś tam w środku tyle dynamiki, gorączki i szaleństwa...

Nie śpisz? Nie... Hmmmm... Podrzemiemy jeszcze? Prawda..?

Przylgnęła całym ciałem, całą nagością tak blisko, że nie wiedziałem, czy jest nas dwoje czy stopiliśmy się w jedną cudowną całość... (c.d.n.)

errad : :
paź 03 2005 DZIWY...
Komentarze: 17

Kamienica była zwyczajna i nie wyróżniająca się niczym szczególnym, spośród innych domów. Trzypiętrowa, z poszarzałą elewacją, wciśnięta między dwa inne, wyższe budynki, ni to secesyjne ni nijakie, stanowiła jakby fragment monolitu lewej części ulicy. Wysoka, dwuskrzydłowa brama otwierała się nieco ciężko, pojękując na nie oliwionych od dawna zawiasach. Za bramą, przestronna sień i czyste schody wijące się spiralnie ku górze.

Wchodząc do mieszkania, zaskakiwał ślicznie urządzony przedpokój, pachnący tymiankiem, schludny, choć odrobinkę staroświecki. Drzwi na prawo wiodły do właścicieli, zaś na lewo wchodziło się do naszych lokalików, które gospodarze wynajmowali za pośrednictwem Ibuszu, turystom.

Myślę, że projektując tą część domu, domorosły architekt nie stronił od alkoholu, bo na tak kuriozalne rozwiązania chyba nikt na trzeźwo by nie wpadł. A więc, najpierw pierwszy pokój, podłużny z dwoma tapczanami po obu stronach, centralnie ustawionym stołem okolonym trzema krzesłami i stojącą pod oknem lampą. Następnie drzwi i łazienka. Staromodna, z piecem na drewno, poszarzałą emalią wanny i ogromną umywalką, nad którą dominowało szlifowane lustro. Dalej znowu drzwi a za nimi mój pokoik. Łóżko wypiętrzone pościelą i przykryte ludową kapą. Malutki stolik, jedno krzesło i landszaft na ścianie w ładnie rzeźbionej, złoconej ramie. Eh... Brak słów.

Ewa ze starszą panią z Wrocławia mieszkała w tym pierwszym. W drugim ja sam, jako że z uwagi na nieparzystość pań i panów a zarazem przypadkowość szczęścia, dostąpiłem zaszczytu przyznania mi “jedynki”.

Gdy weszliśmy do środka, pani Karolina spała. Ewa stanęła obok łóżka tak, że musiałem przecisnąć się między nią a stołem, by przejść do swojego pokoju. W nikłym świetle nocnej lampki wyglądała ciepło i tajemniczo... Szepnąłem: “Dobranoc” i leciutko musnąłem jej policzek wargami w przyjaznym pocałunku...

Rozbierając się myślałem jak zaskakująco naszym życiem rządzi przypadek. Nie widziałem jej od odległego czasu ukończenia szkoły, szalonych prywatek na Grottgera i tych smażonych na tony placków ziemniaczanych, którymi razem z Haliną ratowały nam życie w trudnych czasach pustych kieszeni.

I oto los a może przypadek sprawił, że po wielu latach, wylądowaliśmy na dwutygodniowej wycieczce w Budapeszcie. Gdy jechaliśmy autokarem opowiadała mi o swoim stypendium we Francji o nieudanym małżeństwie, rozwodzie, powrocie do kraju. O dniach pięknych i smutnych, o starych dobrych czasach... Szkolne marzenia, plany i cele... Jak niewiele z nich udaje się urzeczywistnić. Jak łatwo rozpraszają się w zwyczajnej codzienności, gubiąc pierwotny, młodzieńczy sens, w szeleście spadających z kalendarza kartek, zamienianych nieubłagalnie w upływ tygodni, miesięcy i lat...

Otworzyłem drzwi do łazienki. Musiałem wziąć natrysk po tej burzliwej nocy,- pełnej niespodzianek i przeżyć, które tak głęboko i na wiele lat wryły się w naszą pamięć... Oniemiałem! W wannie stała Ewa. Naga, wysmukła, połyskująca w strumyczkach wody, spływającej między piersiami, po brzuchu, po udach... Opuściła “słuchawkę” prysznicu ku dołowi i spojrzała na mnie w taki sposób, że poczułem jak serce wyskakuje mi z piersi... Zrobiła jakiś niedostrzegalny gest, jakby usuwając się nieco do tyłu, jakby zapraszający, w pełni naturalny, kobiecy, piękny... Chyba ostatnią, jeszcze funkcjonującą szarą komórką pomyślałem, że projektowanie wnętrz po pijaku, ma jednak swoisty urok...Wszedłem do środka, z kolorowym ręcznikiem, który zsunął mi się z ramienia, upadając tuż przy wannie... (c.d.n.)

errad : :
paź 02 2005 NOC.
Komentarze: 15

Było już dobrze po północy. Wracaliśmy grupą do domów, po cudownie spędzonym wieczorze w jednej z tych uroczych, budapesztańskich knajpek. Rozbawieni, beztroscy i szczęśliwi. Spaleni od środka ogniem węgierskich potraw i całkiem nieźle nasączeni doskonałym winem i nie mniej znakomitym tokajem... Odnosiłem momentami wrażenie, że byliśmy nawet skłonni, na każdym skrawku naddunajskiej promenady, tańczyć czardasza, który ciągle jeszcze dźwięczał w naszych sercach, za sprawą krążących między stolikami Cyganów i ich skrzypiec...

Patrzcie! Ktoś pływa w Dunaju...

Faktycznie. Od ciemnej, połyskującej migotem nadbrzeżnych świateł tafli rzeki odcinała się wyraźnie biała plama. Zatrzymaliśmy się, coś tam pokrzykując o nocnych kąpielach, gorączce i szaleństwie. O gaszeniu pragnienia, chłodzeniu serca, o jakichś niemądrych skojarzeniach, które były w nas jakby cieniem pobudzonej erotyki... Jednak w tej kąpieli było coś nienaturalnego, nieomal surrealistycznego. Plama unoszona prądem rzeki, co chwilę znikała, by za moment pojawić się znowu... Jakby bezwolnie i jakby niechcąco...

On tonie... Boże on tonie... – Dłoń Ewy zacisnęłą się kurczowo na mojej ręce.

Do brzegu było jakieś dwadzieścia metrów. Jeszcze nie dowierzaliśmy. Jeszcze łudziliśmy się, że to nieprawda,,, Ale widać było, że coś jest nie tak, że ciało zachowuje się w wodzie jak niesiona prądem kłoda drewna, wirując, przewalając się, to niknąc to wynurzając się na powierzchnię...

Adam i ktoś tam jeszcze już zsuwali się po chropawych, wyłożonych granitem płytach, ku kamiennym obrzeżom rzeki. Zrzucili ubranie i na moment zniknęli w mrocznym nurcie, by po chwili wynurzyć się tuż obok ofiary...

Staliśmy już na samym skraju chlupoczącej o szare kamienie rzeki. Nie zważając na ostre krawędzie, grubego oślizłego tłucznia, ani na wlewającą się do butów wodę, pomagaliśmy w wyciągnięciu topielca. Pośpiesznie, potykając się i potrącając nawzajem przenieśliśmy go na wąski skrawek zieleni tuż przy promenadzie...

Była naga. Długie chude nogi, płaski brzuch, wyraźny zarys żeber i malutkie piersi z przyklejonymi do nich długimi czarnymi włosami, połyskiwały w żółtawym świetle ulicznych latarni... Krztusiła się i wyszarpywała, nie zważając na swoją nagość. Wykrzykiwała między jednym odkaszlnięciem a drugim coś w swoim języku. Coś co brzmiało niezrozumiale i wulgarnie, podkreślane mimiką, zaciętością i ostrym błyskiem migoczącym w jej oczach. Choć jedna z naszych dziewczyn okryła ją długim sweterkiem, ten co i rusz pod wpływem gwałtownych ruchów zsuwał się z jej mokrych, drżących od zimna, jakby dziecięcych ramion...

Zatrzymałem przejeżdżającą taksówkę. Kierowca na szczęście znał niemiecki. Tu zresztą nieomal wszyscy znają niemiecki... Momentalnie połączył się drogą radiową z policją i za parę minut radiowóz zatrzymał się obok nas. Okazało się, że znają dziewczynę, że to nie pierwsza taka próba z jej strony... Była dziewczyną półświatka, zawiedzioną i nieakceptowaną przez jej środowisko... Była zła, że ją uratowaliśmy...

Po wykonanych proceduralnych czynnościach policjant podziękował nam za okazaną odwagę i czujność, zasalutował i po chwili radiowóz ruszył, choć krzyk dziewczyny było ciągle słychać jak jakąś smutną pieśń żalu. Ostry i przenikliwy a zarazem żałosny, momentami przypominający kwilenie... cichł i cichł aż zupełnie zmieszał się z szumem przejeżdżających drogą, śpieszących do domów aut...

Wracaliśmy w milczeniu. Skończyły się żarty. Nastrój beztroski znikł w zderzeniu ze śmiercią i kruchością życia, które ktoś chciał zakończyć na naszych oczach pełen tragicznej rozpaczy. Co chwilę, żegnaliśmy pary, bądź pojedyńcze osoby znikające w bramach swoich domów... Ja z Ewą mieszkałem nieco dalej, na Rozsa Ferenc w VI dzielnicy.

Ciągle widziałem przed oczyma złożone w równiutką kostkę ubranie dziewczyny. Spódnica, bluzka, majtki i stanik... Wszystko czyściutkie i schludne... A na nich czarne półbuty i torebka. Pedantyczny, przedśmiertelny porządek... Nie umiałem tego zrozumieć...

Ewa idąc obok mnie pod ramię, milczała. Milczała również na schodach, po których tak wdzięcznie wchodziła migając mi przed oczyma cudowną smukłością łydek... (c.d.n.)

errad : :
wrz 30 2005 CZAS...
Komentarze: 17
Co się z nami stało? Nie wiem... Już się nie kochamy. Nie dotykamy... Nie rozmawiamy ze sobą... ... Staliśmy się sobie obcy! To prawda...

Widziałem wolno płynącą po jej policzku łzę...

Nie wstałem... Nie przytuliłem... Nie otarłem tej srebrzystej kropelki żalu, wypływającej gdzieś z głębi serca...

Wtedy też jesienny zmierzch, zacierał wszystkie barwy, jakby zapominając na zawsze o obietnicach szczęścia...

errad : :