Archiwum 21 września 2005


wrz 21 2005 EDEN I LOS...
Komentarze: 13

       * * *

Twoje rzęsy

Oczy

I włosy

Za moje życie

I bukiecik konwalii

W kropelkach rosy

 

W niebie jest pięknie. Wszystko jest tam cudowne. Widzisz to co chcesz widzieć. Widzisz i błękit i obłoki i ciepło słońca i rozśpiewane ptaki i łąki usiane kwiatami, które radują oczy różnobarwnymi kolorami... Pobrzmiewa tam cudowna muzyka, wypełniająca nieustannym koncertem serca, pełne radości, zachwytu i bezmiaru szczęścia. Tam nikt nie wie czym są łzy, smutki czy tęsknoty. Tam ogromny wszechświat jest twój i tylko tam jesteś pewien, że tak będzie wiecznie, na zawsze... Że te chwile są nieskończonością, że nic nigdy ci ich nie odbierze. Bo przecież to jest twoje niebo i twoje miejsce, którego tak długo szukałeś...

To cudowne niebo było na Thimiggasse, w dwóch pokoikach, w których mieszkałem z Joanną. Piękno tamtych dni, chwil, tygodni i miesięcy otulało nas, jakbyśmy byli wybrańcami. Jakbyśmy byli dwojgiem ludzi, którym świat chciał pokazać swoje dobro i wszystkie jego odcienie. Jakby wcześniejsze życie było zamierzonym trudem, by potem mocniej odczuwać to, czym zostaliśmy obdarowani.

Niestety każda, najpiękniejsza nawet chwila z bezmiaru chwil, mija... Kiedyś przecież musi się skończyć, choćbyśmy nie wiem jak pragnęli by trwała. Żeby pozostała w nas i z nami. By nigdy nie minęła. Los jest nieprzewidywalny. Z równą łatwością może coś dać i odebrać. Jakby mówił: Widzisz ile jest możliwości. Dałem ci to, bo chciałem byś wiedział, że to istnieje, ale nie mogę dawać ci tego w nieskończoność. Muszę dać też to i innym ludziom. A mam tego mało, więc muszę i dawać i zabierać...

Kiedy wróciłem tego dnia do domu, Joanna siedziała zasępiona, pełna smutku, z zaczerwienionymi oczami, z których co i rusz jak kropelki żalu spływały po policzkach łzy. Na stole leżała rozerwana koperta a obok niej bielał arkusik zapisanego pochyłym pismem papieru...

Przeczytaj... – Powiedziała to takim głosem, że serce mi zamarło.

Kochana Joasiu. Stało się coś strasznego. Mama miała wczoraj atak serca. Pomimo natychmiastowej pomocy, niestety nie dało się jej uratować. Zmarła w drodze do szpitala. Wszyscy jesteśmy wstrząśnięci tą nagłą i niespodziewaną śmiercią. Była taka dobra i taka szczęśliwa Twoim szczęściem. Nic nigdy nam już jej nie zastąpi. Nie umiem nic więcej napisać, bo pęka mi serce. Pogrzeb odbędzie się w poniedziałek... Twoja kochająca Cię zawsze siostra. Iwona.

To było jak grom z jasnego nieba. W jednej chwili mój świat się zawalił. Joanna siedziała nieruchomo. Łzy toczyły się po jej policzkach, nieprzebranymi strużkami bólu i smutku. Nic nie potrafiło ich powstrzymać...

Jezu! Boże drogi. Chryste!...

Świat zawirował nagle, rozpryskując się na tysiące niechcianych kawałeczków strachu i rozpaczy. Rozpadł się. Zawalił i runął jakby był domkiem z kart. Jakby chciał w jednej chwili przemienić wszystko w bezbrzeżny ocean smutku... Objąłem ją tuląc do siebie. Próbowałem otrzeć łzy. Całowałem i przytulałem ponownie. Jej ciałem wstrząsał nieustanny, trudny do zniesienia żal...

Od tego czasu minęło wiele lat a ja nadal, gdy pomyślę o tamtych chwilach, nie umiem wyzbyć się wrażenia, że los swoim okrucieństwem potrafi nieomal zabić. Rozkrwawić serce tak mocno, że zadana niespodziewanie rana, nigdy się nie zabliźni, choćbyśmy nie wiem jak pragnęli zapomnieć o niej. Gdzieś tam na dnie duszy, w jakichś mrocznych zakamarkach to jest i pozostanie na zawsze jak tragedia, ruiny czegoś pięknego, co było mi dane i co właśnie wtedy utraciłem na zawsze, nieodwracalnie, w sposób tak straszliwie nieprzewidywalny i bezwzględny...

Staliśmy na smutnym szarym peronie WESTBAHNHOF. Staliśmy objęci, zagubieni, pełni przerastającego nas smutku... Pociąg z hałasem wtoczył się na peron. Długi, szary, niechciany i groźny wąż wagonów... Każda sekunda była w tym czasie pragniona, trudna, jeszcze pełna ciepła i miłości, tego wszystkiego co razem przeżyliśmy a co za chwilę mieliśmy utracić...

Joanna obejmowała mnie a ja ją, jakbyśmy chcieli przekazać sobie to ulotne ciepło, bicie naszych serc, gorączkę wszystkich nocy i cudowne światło poranków, których było tak wiele i tak mało...

Z wagonu, wyciągnęła jeszcze do mnie przez okno swoje piękne ręce. Te dłonie, które tyle razy całowałem, których ciepło i delikatność przez tyle szaleńczych nocy czułem na swoim ciele... Trzymaliśmy się z wszystkich sił, do momentu gdy pociąg ruszył i rozłączył nieubłaganie to, co nam dał w przypływie dobroci i odbierał teraz z jakąś niezrozumiałą zawiścią...

Widzę do dziś wychyloną, zapłakaną i tak mi bliską, twarz dziewczyny. Dziewczyny, która poza niewyobrażalną i bezbrzeżną radością, obdarzyła mnie cudownym, niepowtarzalnym sercem, pełnym miłości i oddania. Widzę ją jak odjeżdżając w inny, nieznany świat, macha do mnie, rozpaczliwie i tęsknie z niezapomnianym bólem w oczach. Widzę wciąż jej wyciągniętą dłoń, która gdzieś tam znikła za zakrętem dworca... Za zakrętem piękna... Za zakrętem życia... (c.d.n.)

errad : :