Archiwum październik 2005


paź 31 2005 PAMIĘĆ.
Komentarze: 30

OD DZIŚ DO DRUGIEGO LISTOPADA KTOKOLWIEK TU ZAWITA NIECH ZAPALI LAMPKĘ PAMIĘCI DLA TYCH, KTÓRYCH JUŻ NIE MA WŚROD NAS... A, KTÓRYCH KOCHALIŚMY, LUBILIŚMY, NIE ZNALIŚMY...

DLA TYCH WSZYSTKICH, KTÓRZY ODESZLI, A KTÓRYM NIE ZDĄŻYLIŚMY POWIEDZIEĆ NAJPIĘKNIEJSZYCH SŁÓW JAKIE MIELIŚMY DLA NICH W NASZYCH SERCACH...

* * *

CZAS SIĘ KIEDYŚ ZBYT NAGLE ZATRZYMAŁ

Z TYM WSZYSTKIM CO JUŻ BYŁO

WIĘC SPAMIĘTAJMY CHOĆ PRZEZ CHWILĘ

JAK PIĘKNIE NAM SIĘ Z NIMI ŻYŁO

errad : :
paź 29 2005 DA CAPO (AL FINE).
Komentarze: 23

Uspokoiła się... Usiadła i patrząc mi prosto w oczy powiedziała:

To jest nasze ostatnie spotkanie. Muszę odejść... – Zamarłem. Przez wiele dni i nocy myślałam jak ci to powiedzieć. Kocham cię...
Ujęła moją rękę, pocałowała i przytuliła do wilgotnego policzka... – Kocham jak nigdy nikogo... Co się stało? Wyszeptałem przez nagle zaschnięte usta... Chropawo, jakby to nie był mój głos. – Dlaczego? W poniedziałek idę do szpitala... Do szpitala? Tak... – Umilkła na moment. A ja patrzyłem na nią zdumionymi oczami, nic nie rozumiejąc. Jak głupiec. Jak idiota. Co ci jest? Jestem... – Łzy, których już nie próbowała powstrzymać, płynęły znowu dwoma strumyczkami żalu, po jej policzkach... Kochanie. Uspokój się. Proszę...

Objęła mnie gwałtownie, tuląc się jak mała dziewczynka... Drżąca, pełna jakiegoś nie znanego mi bólu. Nagle i bliska i obca, niezrozumiała... Trudna wewnętrznym rozdarciem, o którym nie miałem pojęcia...

Już dobrze. Proszę cię. Szpital to nic groźnego... Będę cię odwiedzał... Nie. – Zesztywniała. – Nic nie rozumiesz... Tak trudno mi o tym mówić, ale muszę... Jestem ci to winna. Gdy zobaczyłam cię wtedy, tam na ulicy, coś się ze mną stało... I kiedy potem wpłynąłeś do tej zatoczki... – Przerwała na moment. – Jestem nieśmiała, pełna wewnętrznych sprzeczności, niezbyt piękna... Jesteś cudowna... Nie. To ty tak mnie widzisz i dajesz to, że tak się czuję. Mam tylko ładne włosy i oczy. To wiem... Ale niedługo i to zostanie mi odebrane. – Pochyliła się jakby chciała ukryć twarz, osłonić oczy przed moim wzrokiem. Milczałem. Tak bardzo chciałam jeszcze się zakochać. Pragnęłam tego całą sobą i dziękuję Bogu, że pozwolił, by moje marzenia się spełniły. Dałeś mi to wszystko jakbyś rozumiał, czego od ciebie oczekuję. Jakbyś wiedział, jakbyś znał te wszystkie moje pragnienia... Znowu na moment umilkła... Pamiętasz jak czekałeś na mnie, tam w Warszawie a ja nie przyszłam... To nie ma teraz najmniejszego znaczenia. Ależ, ma. I to ogromne. Tego dnia otrzymałam wyniki badań. Jestem nieuleczalnie chora. Moje życie dobiega końca... Patrzyłem na nią osłupiały. Porażony. Nie zdolny do skojarzenia słów z rzeczywistością. To jakaś pomyłka. Cholerna, niezrozumiała pomyłka... O czym ty mówisz? Mówię ci... – Przylgnęła do mnie całym ciałem. Jej usta były tuż przy moim uchu. – ...Że muszę od ciebie odejść... Na zawsze...

Obejmowałem ją bezradny. Nagle nie zdolny do wypowiedzenia jakichkolwiek słów, jakby to ze mnie i to w jednej chwili uleciało życie. Całowałem włosy, szyję, ramiona, nie wiedząc, nie czując nie będąc ani tu ani gdzie indziej... Wewnątrz plątało się we mnie to jedno zdanie, którego nie umiałem z siebie wydobyć. “Boże spraw żeby to była nieprawda... Boże spraw żeby...

Nie chcę żebyś przychodził do szpitala. Żebyś widział jak tracę włosy. Jak się zmieniam... Będziemy do siebie dzwonili. Opowiadali o zwyczajnych sprawach dnia. Będę ci mówiła jak bardzo cię kocham, jak pragnę... Obiecaj mi, że wyjedziesz, że nie zostaniesz. Wiem, że musisz już wracać i nie chcę żebyś został tu dłużej niż to jest możliwe. Będzie mi łatwiej... Musisz mnie zapamiętać taką, jaką jestem w twoim sercu... I jeszcze jedno... Nie możesz być smutny. Bo cię kocham, bo będziesz moim jedynym cudownym światłem, kiedy już nie będę nic czuła... Boże... Wyszeptałem. – Nie mów tak... Mój kochany...

Zmarła drugiego listopada, o piątej trzydzieści... Miała 27 lat...

errad : :
paź 28 2005 ŻAL.
Komentarze: 11

TAM BYŁ LAS

JAK APASZKA RZUCONY PO BŁĘKIT

TAK SPOKOJNY JAK ŚCIEŻKA UKOŚNA

I NIEŚMIAŁY JAK DOTY TWEJ RĘKI

 

A POTEM PRZYSZLI DRWALE

Z SREBRNYMI OSTRZAMI PRZY ZIEMI

I ZWALILI DRZEWA WSPANIAŁE

I ODESZLI - GROŹNI I NIEMI 

errad : :
paź 27 2005 OCZY...
Komentarze: 13

W słuchawce słyszałem przez chwilę tylko oddech. Wreszcie:

To ja... Dobry wieczór. – Głos Iwony był inny. Obcy... - Muszę z tobą porozmawiać. Możemy spotkać się jutro? Oczywiście. Ale nie nad rzeką... Zapraszam cię do s
iebie. Dobrze. Możesz o siedemnastej? Tak... No to jesteśmy umówieni. Przepraszam. Nie mogę dłużej rozmawiać... Pa... Do jutra...

Domek był mały i zwyczajny. Uśmiechała się zawsze, gdy mówiłem, że mieszka w piernikowej chatce, z którą od razu mi się skojarzył... Wciśnięty między dwa ogromne kasztanowce, połyskiwał dużymi oknami i białą fasadą, sprawiając wrażenie i bajkowego i nierealnego, wręcz zabawkowego...

Cieszę się, że przyszedłeś... Zaraz będzie kawa. – Nie podeszła. Nie pocałowała mnie. Była inna
.

Siedząc w fotelu przyglądałem się jej krzątaninie. Z wysoko upiętymi włosami, w bluzce, której jakby nie było i w świetnie dopasowanych spodniach wyglądała jak uosobienie młodości.

Później... Kiedy sączyliśmy drinki. Kiedy już siedziałem na kanapie z jej głową na moich udach, z dłońmi zanurzonymi w jej włosach... W rozchwianym świetle migocących świec, w świecie półcieni i tajemnic dwojga ludzi. Kiedy już wszystko było piękne, nawet ten koślawy rysunek wiszący na ścianie... Szepnęła:

Pocałuj mnie... Mocno... – Uniosła głowę i spojrzała na mnie tymi swoimi dużymi oczyma, jakby wiedziała, że utonę w tym spojrzeniu, że stanie się to, co się stało, co było nieuniknione...

Rozbierałem ją powoli, patrząc zachłannie na każdy centymetr wyłaniającego się ciała... Na piersi, brzuch, uda... W tym naturalnym bezwstydzie, ogarniającym nas niczym ciepła, wysoka fala i tak samo gwałtownym... Gdy zapach jej skóry pulsował tuż, tuż, przy wargach... I kiedy z pochyloną niczym u madonny głową i nitkami rozsypanych włosów, jak iskry, obejmowała mnie oburącz... W tym pojawiającym się nagle nierealnym i zmysłowym świecie baśni, rozmigotanym i pięknym po bezkres... Zwaliło się na nas niebo, jakby w jednej chwili chciało ukazać nam całe swoje piękno... W nie tłumionym krzyku zachwytu... Pełne spełniających się pragnień... Porażające, jak rozorana w gwałtownym odruchu skóra... Lub scałowane kropelki krwi... Aż przestaliśmy istnieć...

Zbudziłem się... W pokoju było cicho. Tylko kasztanowce szumiały kołysane lekkim wiatrem... Była północ.

- Muszę ci powiedzieć coś bardzo ważnego...

- Nie mów nic... – Wyszeptałem...

Muszę...

Poczułem delikatne muśnięcie jaj wilgotnych warg na mojej piersi. Uniosłem głowę. To nie były jej usta. Z dwóch malutkich księżyców oczu, spadały gwiazdy żalu... Iwona płakała... (c.d.n.)

errad : :
paź 26 2005 CHMURA...
Komentarze: 13

Spóźniała się... Siedziałem w jednej z tych małych, przytulnych kawiarenek na Nowym Świecie, patrząc przez ogromne okno na przechodzących ludzi... Może coś źle zrozumiałem... Kiedy z wileńskiego dojechaliśmy do Śródmieścia, powiedziała: “Załatwię tylko kilka zaległych spraw i potem będziemy mieli mnóstwo czasu dla siebie. To powinno potrwać nie dłużej niż godzinkę... No, w najgorszym przypadku dwie”. Widziałem jej uniesioną nieśmiało dłoń i uśmiech, gdy patrzyła na mnie zza szyby znikającego tramwaju...

Minęły już dwa tygodnie. Iwona wrastała w mój wewnętrzny krajobraz. Przybliżała się jako kobieta i kumpel. Była doskonałym antybiotykiem leczącym bezwiednie moją duszę... Pierwotna niechęć do nowych znajomości, rozwiewała się z każdym dniem niczym mgła pod wpływem ciepłych promyków słońca. Kokon, którym byłem tak szczelnie owinięty, pękał... Ujmowała mnie swoim intelektem, bezpretensjonalną kobiecością i naturalnym sposobem bycia...

Przypomniała mi się sobota. Leżeliśmy na kocu zwróceni do siebie twarzami. Podparta na łokciach, z piąstkami opartymi o podbródek, uniosła wzrok znad książki i patrząc na mnie przenikliwie, spytała:

Smutne..? Tak. Lubisz Remarque’a? Przeczytałem wszystkie jego książki... “Łuk Triumfalny” jest jednak jakby zwieńczeniem... Wiem. Czytałam... – Spojrzałem na nią. Coś jest nie tak? Nie. Nic. W porządku... – Posmutniała. To było widać... Idę do wody... – Wstała nagle. Impulsywnie. Jakby w odruchu protestu, jakby coś nagle ją poruszyło, dotknęło... Nie widziałem jej twarzy i nie do końca rozumiałem co się stało...

Kiedy po paru minutach ponownie układała się na kocu, wszystko było jakby normalne. Leżała na wznak. Patrzyłem na nią, na jej połyskującą w słońcu skórę. Na zmoczone, rozsypane na kocu, śliczne włosy. Na usta, ramiona... Lekko rozrzucone nogi... Tryskała zdrowiem i młodością. Zmysłowa i piękna jak lato, jak marzenie, jak śniony na jawie sen... Obróciła się na brzuch i patrząc na mnie i uśmiechnęła się. Jej piersi, nieomal całkowicie odkryte opierały się o koc... Poczułem nagłe pożądanie. Piekące, silne, nie do opanowania. Pragnienie, które przez wiele długich dni i nocy było przeze mnie tłumione, w jednej chwili wybuchło ogniem...

Całowaliśmy się jak szaleńcy, zachłannie gwałtownie, do bólu... Aż wszystko znikło, zamazało się, zawirowało w szaleńczym, gwałtownym tańcu. Przed oczyma migotało mi to jej ciało, to zieleń trawy, to jakieś płatki kwiatów... Niebo było raz nade mną, raz pode mną... Aż rozpłynęliśmy się w złotych promieniach słońca...

Zamawia pan coś jeszcze. – Nie rozumiałem... Kelnerka patrzyła na mnie z zaciekawieniem... Tak. – Odparłem machinalnie. – Poproszę jeszcze jedną kawę...

Gdy ochłonęliśmy, powiedziała po jakimś czasie z twarzą schowaną gdzieś między moim ramieniem a szyją, tak cicho, że ledwo dosłyszalnie:

Nikt nigdy... – Reszty nie dosłyszałem...

Przebiegałem opuszkami palców po jej plecach, ramionach, po całym ciele...

Masz takie delikatne dłonie.
Wymamrotała sennie. - Dotykasz mnie jak wiatr... Kojąco... Cudownie...

Czułem ją każdym nerwem... Czułem jak przebiega przez jej ciało ledwo wyczuwalne drżenie. Ten dotyk, ten jej przyśpieszony oddech, to bicie serca tuż przy moim... Patrzyłem w wszechobecny błękit nieba oswajając się pomału z docierającymi jakby z dala dźwiękami dnia, które pogubiliśmy gdzieś w tym szaleńczym wirowaniu... Zza źdźbeł trawy kołysanej lekkimi podmuchami wiatru wyłaniała się chmura, która wolno podpełzając, zaczęła przesłaniać słońce...

Iwona nie przyszła... (c.d.n.)

errad : :