Archiwum 17 października 2005


paź 17 2005 ZAUŁKI... (Obrazek trzeci).
Komentarze: 10

To był jeden z tych brzydkich, marcowych dni opóźniających wiosnę. Duże płatki mokrego śniegu w ukośnych kreskach zamazywały szary horyzont, znikały w ołowianych falach Bałtyku, dotykały naszych zakutanych w kaptury twarzy, topiąc się momentalnie na zaczerwienionych policzkach...

Szliśmy z Weroniką pustą plażą, objęci i nierealni pod niskim niebem, ogarniającym zda się cały świat; nas, drzewa, trudny lot mew i łuk nabrzeża... Milczeliśmy. Weronika obejmowała moje ramię kobieco, dwoma rękami, w ten sposób, że jej dłonie nikły gdzieś tam w rękawach kurtki, oparte na moim biodrze. Szła na wpół zwrócona do mnie, co i raz spoglądając mi w oczy.

W pamięci, jak szybko zmieniające się slajdy, przemykały we mnie obrazki minionej nocy... Cudowny bezwstyd kobiecych uniesień, szept bezwiednie wypowiadanych słów, gesty, które spamiętane jak gdyby niespójnymi fragmentami, nadawały tamtym chwilom i piękno i niepowtarzalność, którą chciało by się powtarzać w nieskończoność... Jakiś błysk oczu, jakieś nagłe szarpnięcie nagiego ciała rozedrganego w nikłym pasemku światła...

Kochasz mnie? Kochaj zawsze! Kochaj tak do końca życia...Pięknie jak teraz... – Te słowa były we mnie. Słyszałem ich tonację i ciepło... Pamiętałem moment kiedy je wypowiadała. Pamiętałem, jak te nieznane dotychczas zaułki szczęścia, które poznawaliśmy razem i które miały pozostać w nas na zawsze... Tylko nasze i tylko dla nas... Ale przecież nic nie trwa do końca życia. Nic, poza samym życiem.

Tej nocy świat nie istniał. Nie było ani czasu, ani nas w tym czasie... Szaleństwo wypełniało nam po brzegi serca, było i w słowie i w dotyku,- było w nas! Rozrywało nas na strzępy... Byliśmy i znikaliśmy, pojawialiśmy się na moment w jakimś okruchu świadomości i znowu rozsypywaliśmy się w tysiące dziwnych szeptów, unosząc się w bezkres wszechobecnej rozkoszy...

Szliśmy tak i szliśmy. Bez celu, przed siebie... Niemi i niewidzialni, zagubieni w szarości kończącego się dnia. Piękni sobą, swoim biciem serc, których rytm był jednaki, bliski i cudowny tą bliskością, którą czuliśmy oboje... Świat nas nie widział a my za nim nie tęskniliśmy. Bo szczęście było z nami. Bo szczęście było w nas...

Poczułem, że coś wyrywa mnie z ciszy wspomnień, z tego powrotu w tak niedawno minione chwile... To Weronika, patrząc na mnie powtarzała po raz któryś, nim zrozumiałem, co mówi...

Wracajmy... Wracajmy już... Zmarzłam... Dobrze.

Zawróciliśmy. Idąc w kierunku hotelu, czułem jej biodro ocierające się o mnie i czułem smak, tego dziwnego, śnieżnego pocałunku w szumie wiatru zmieszanego z szumem fal. Był jakby lekko słony... (c.d.n.).

errad : :