Komentarze: 23
Mieszkam w mieście, przez które nie przepływa żadna rzeka... Dwadzieścia parę kilometrów na południe, jadę kilkanaście minut do miasteczka nad Odrą. Tam na małym cmentarzyku, pod rozłożystym dębem, z którego nieodmiennie o tej porze roku spadają wirujące liście,- jest grób mojej Mamy... Pamiętam (choć miałem wtedy trzynaście lat) głuchy dźwięk ziemi spadającej na trumnę. Pamiętam, jak stałem pod tym dębem, nie rozumiejąc dlaczego ją zakopują... Stałem razem z moją Sio
strą, która płakała, trzymając mnie za rękę. Wśród nieznanych ludzi, patrzących na nas i coś tam szepczących. Wśród obcych, z łopatami, którzy formowali mały wzgórek ziemi i wkopywali krzywo krzyż z srebrzystym Panem Jezusem... Stałem nie czując zimna, nie widząc płatków śniegu, które cichutko opadały na ziemię, choć był już marzec...Pięćset kilometrów na wschód, jest też małe miasteczko nad rzeką, gdzie w listopadzie opuszczano trumnę z kimś kogo bardzo kochałem. I choć wtedy byłem już dojrzałym mężczyzną, tak samo jak ten trzynastoletni chłopiec nie rozumiałem
– dlaczego?Moja Mama zmarła mając czterdzieści dwa lata, na raka wątroby
, tak samo jak tamta młodsza o piętnaście lat dziewczyna...Daleko od siebie płyną dwie nieznane sobie rzeki, które gdzieś tam przecież uchodzą do morza. Do morza żalu, który nieodmiennie wypełnia mi serce w ten smutny, cichy, pełen zadumy, Dzień Zaduszny...
“...
Nie była trudem nasza wiosna ani lato,Co nam beztroską szczęścia całowały usta.
..Bezdeń nieba jest pełna gwiazd i w dzień, choć pusta
Zda się nocy, co płacze, że świt jest gwiazd stratą...
”(L.S.)