Archiwum 02 listopada 2005


lis 02 2005 ZADUSZKI.
Komentarze: 23

Mieszkam w mieście, przez które nie przepływa żadna rzeka... Dwadzieścia parę kilometrów na południe, jadę kilkanaście minut do miasteczka nad Odrą. Tam na małym cmentarzyku, pod rozłożystym dębem, z którego nieodmiennie o tej porze roku spadają wirujące liście,- jest grób mojej Mamy... Pamiętam (choć miałem wtedy trzynaście lat) głuchy dźwięk ziemi spadającej na trumnę. Pamiętam, jak stałem pod tym dębem, nie rozumiejąc dlaczego ją zakopują... Stałem razem z moją Siostrą, która płakała, trzymając mnie za rękę. Wśród nieznanych ludzi, patrzących na nas i coś tam szepczących. Wśród obcych, z łopatami, którzy formowali mały wzgórek ziemi i wkopywali krzywo krzyż z srebrzystym Panem Jezusem... Stałem nie czując zimna, nie widząc płatków śniegu, które cichutko opadały na ziemię, choć był już marzec...

Pięćset kilometrów na wschód, jest też małe miasteczko nad rzeką, gdzie w listopadzie opuszczano trumnę z kimś kogo bardzo kochałem. I choć wtedy byłem już dojrzałym mężczyzną, tak samo jak ten trzynastoletni chłopiec nie rozumiałem – dlaczego?

Moja Mama zmarła mając czterdzieści dwa lata, na raka wątroby, tak samo jak tamta młodsza o piętnaście lat dziewczyna...

Daleko od siebie płyną dwie nieznane sobie rzeki, które gdzieś tam przecież uchodzą do morza. Do morza żalu, który nieodmiennie wypełnia mi serce w ten smutny, cichy, pełen zadumy, Dzień Zaduszny...

“...Nie była trudem nasza wiosna ani lato,

Co nam beztroską szczęścia całowały usta...

Bezdeń nieba jest pełna gwiazd i w dzień, choć pusta

Zda się nocy, co płacze, że świt jest gwiazd stratą...

(L.S.)

errad : :