Komentarze: 20
Nie mówiliśmy sobie:
“Do jutra” ani: “Spotkamy się w...” Nie. Wszystko było oparte na przypadku, jakimś odruchowym działaniu. Jakbyśmy chcieli siebie i jakby nam na tym nie zależało... Tęskniliśmy za sobą, pragnęliśmy siebie, ale podświadomie zdawaliśmy chyba sobie sprawę z tego, że ten ogień płonie zbyt intensywnie, że czas wypala się szybciej niż ilość dni, które mieliśmy przed sobą...Któregoś wieczoru, gdy wracaliśmy zaśnieżonymi ulicami z koncertu, Maria powiedziała:
“Pojutrze wyjeżdżam...” Milczałem. Myślałem jak będzie wyglądał mój dzień, gdy już jej nie będzie. Czy ogarnie mnie zwyczajność. Czy potrafię nagle wrócić do dawnego życia, przecież wcale nie złego, a tylko innego. Opartego na wartościach, które teraz były odsunięte jakby na drugi plan... Hej, hej... Proszę pana... Jest pan tu? Tak. Mario... – Nie zdążyłem dokończyć. Nie. Nie pytaj. Sama nie wiem. W Warszawie żyję dziwnym życiem. Nierealnym. Jakby sztucznym... Tu, w tym mieście umiem o tym zapomnieć. Tu jest rodzina, Kasia... No i od niedawna ty... Ale piękne chwile, mijają szybko... Mamy jeszcze dwa dni. Wykorzystajmy je, odrzucając od siebie wszystkie smętki... Jest mi z Tobą pięknie. Dawno już zapomniałam, że tak może być i dziękuję ci, że mi o tym przypomniałeś. Odżyłam... Odmłodniałam... Jest w tobie to coś co lubię i czego pragnę, ale i to coś czego się boję... Nie mam prawa wikłać cię w tą pajęczynę... O czym ty mówisz? Wiesz... Dobrze wiesz o czym mówię... I nie zaprzeczaj... Nie pętajmy się w stereotypy. To nie ma nic do rzeczy. Ależ ma! – Nie powiedziała nic więcej przez resztę drogi. Milcząc doszliśmy aż do furtki. – Wejdziesz na drinka?W mieszkaniu było cicho, ciepło i przytulnie... Usiedliśmy bliziutko siebie na kanapie... Alkohol smakował wyśmienicie, usuwając
resztki chłodnego spaceru. Boję się, że się w tobie zakocham... – Powiedziała nagle, patrząc mi prosto w oczy... I cóż w tym złego? – Odstawiła kieliszek, pochyliła się i pocałowała mnie mocno, z jakąś dziwną zachłannością...Nie mówmy o tym... –
Wyszeptała. – Jej usta były cudowne, miękkie i delikatne świeżością poziomek. Zapach perfum, zapach jej skóry, chłód dłoni na policzkach... Buchnęło żarem. Nagłym jak namiętność, jak pośpieszne odpinanie guzików, odsuwanie zamków, zrzucanie w nieład wszystkiego tego, co oddzielało nasze ciała od upragnionej nagości. Dotyku, który był wszędzie. Ust muskających piersi, plecy, uda, ramiona... Nasze ciała łaknęły siebie z nieznaną dotąd gwałtownością... Jej paznokcie orały mi pierś, raniły ramiona... Bezład niezrozumiałych słów, zgorączkowanych, pięknych i trudnych, wibrował niejasnością, jak zaklęcia, jak modlitwa, jak ptasi śpiew... Aż gdzieś w wichrze nocy rozkołysaliśmy się poza świadomość, poza ból i ponad krzyk... (c.d.n.)