Komentarze: 12
W zielonkawym świetle tablicy rozdzielczej, wyglądała szmaragdowo i tajemniczo. Patrząc na jej profil, migot kołyszącego się kolczyka, pukle ginących w cieniu nocy włosów i połyskliwy zarys ust, nie trudno było rozkołysać wyobraźnię...
Światła reflektorów omiatały wijącą się wśród lasów i pustą o tej porze drogę, stwarzając nieuchwytną atmosferę intymności, przesyconą urokiem chwil, które mieliśmy za sobą. Jeszcze pełni cudownych dźwięków mozartowskiego koncertu fortepianowego i “Eine kleine Nachtmusik” milczeliśmy, jakby chcąc tamten świat skojarzyć z obecnym czasem, który migał baśniowo za oknami mknącego w mroku nocy, samochodu. Ogromna tarcza księżyca wisiała nisko, tuż, tuż nad wierzchołkami drzew a świat nie
omal wirował, zagarniał nas i pochłaniał, jakby chciał roztańczyć tą tajemniczą noc, która otulała nas zewsząd pięknem srebrzących się niczym broszki, gwiazd...Dojeżdżałem do jej miasta... Mieszkała w niedużym, jednorodzinnym domku, właściwie niczym nie wyróżniającym się od pozostałych, które stały po obu stronach ulicy Kasztanowej...
Wejdziesz na chwilkę? Nie. Chyba nie... Jest już zbyt późno... No i co by powiedziała twoja mama... Pewno już śpi... No właśnie... To był piękny wieczór. Tak. – Patrzyliśmy na siebie jakby nagle onieśmieleni. Zofia trzymała na kolanach malutką torebeczkę a jej smukłe palce otwierały i zamykały zatrzask... Potem spojrzała na mnie i powiedziała: Szkoda, że czas tak szybko mija... – Pochyliła się i lekko musnęła mój policzek ustami... – Dziękuję. Dobranoc. Jedź ostrożnie...I to chyba od wtedy zaczęła się ta najdłuższa w moim życiu znajomość z kobietą, z którą przeżyłem tyle obfitujących w zdarzenia pięknych, niekiedy całkiem zwyczajnych ale także
i bardzo trudnych, lat... Bo serca są jak ogrody, nieraz pełne rozśpiewanych ptaków, kolorowe i zielone a nieraz opustoszałe i smutne... (c.d.n.)