Komentarze: 23
Odprowadziłem ją aż do samej bramy, niedużego, dwupiętrowego budynku, w którym mieszkała...
Staliśmy bliziutko siebie... Ja, nieśmiały, z jakimiś książkami pod pachą i ona,- ślic
zna jak sen. Filigranowa, delikatna, z tą dziewczęcą buzią, okoloną pierścionkami czarnych włosów. Z tym niezapomnianym, marzycielskim uśmiechem. Z tą czerwienią rozchylonych warg i z tymi oczami jak chabry, które rozpalały moją wyobraźnię... Pocałuj mnie na dobranoc...Jakże pięknie wtedy się wtuliła. Drżąca,
bezbronna i pachnąca jak bukiet szczęścia... Czułem smak poziomek, zachłanność ust i łomot oszalałego serca, które nagle uleciało gdzieś nad gwiazdy...To był
a moja pierwsza prawdziwa miłość i pierwszy, prawdziwy, wytęskniony, najcudowniejszy pocałunek, którego smak pamiętam do dziś...Gdy wracałem do domu, podskakiwałem ze szczęścia wyżej niż sam Sotomayor i tylko dlatego nie zostałem mistrzem świata w skoku wzwyż, bo była późna czerwcowa noc i nikt tego nie widział...
(c.d.n. Ale trochę później... Bo snuje mi się po głowie Budapeszt).