Komentarze: 14
Autokar z cichym pomrukiem silnika, zagubiony w nierealnych
ciemnościach, unosił nas do innego, zwyczajnego już świata... Ewa spała, z głową opartą na moim ramieniu, z zaciśniętymi piąstkami, jakby chciała coś w nich zatrzymać, z taką dziecięcą wiarą, że być może jest to możliwe za sprawą magii czy uznanych gestów...S
zczęście. Jak bardzo staramy się je zachować w sobie, jak pragniemy ubłagać by zostało z nami jeśli nie na zawsze, to chociażby nieco dłużej, jeszcze troszeczkę, jeszcze chociażby momencik... I jak bardzo różnie można interpretować to słowo, nigdy nie zdefiniowane, nie do końca jasne i złudne, drzemiące gdzieś tam w nas, uczucie o pięknie, o uroku chwili, o spełniających się marzeniach... Dla jednych jest to wygrana na loterii, dla innych uniknięcie niebezpieczeństwa, dla jeszcze innych przypadkowy pobyt tam, gdzie chcieliby być w danej chwili... W czasie wojny, w obozach, szczęściem było znalezienie kromki chleba, uniknięcie ostatniego uderzenia, jakiś łachman, którym można było się okryć... Niezrozumiałe uczucie,- pragnione, piękne w ulotnym momencie, cudowne jak tęcza... Fatamorgana życia, mamiąca nas nieustannie i nieustannie niknąca, gdzieś tam za horyzontem naszych marzeń...W nocy, a właściwie już nad ranem, powiedziała mi dwa zdania, które strzaskały tą wyrzeźbioną nagle kryształową kulę
, wypełniającą moje serce nieznanym, innym blaskiem... Pod koniec sierpnia wyjeżdżam z rodziną do Kanady. Na stałe!Zamarłem. Przestałem istnieć. Katedra marzeń runęła w jednej chwili mimo cichych, niewypowiedzianych modlitw... Drzewo szczęścia z trzaskiem złamało się na pół, jakby rażone niewidzialnym piorunem. Nie umiałem wydusić z siebie żadnego sensownego słowa... Uniosła się na łokciach. Spojrzała na mnie smutno, pięknie i z przeogromnym żalem. Patrzyłem jak po jej policzkach wolno płyną dwie, ciche łzy...
Boże... – Wyszeptałem... – Dlaczego? Staraliśmy się o to, od kilkunastu lat a dokładnie od 1979 roku, gdy ojciec wyjechał do Sudbury... Patrzyłem przed siebie, na umykającą w światłach reflektorów drogę, na umykające marzenia, które pozostawały za nami, coraz dalej i dalej... Nie mogłem zrozumieć dlaczego tak się dzieje... Poruszyła się, musnęła ustami mój policzek, jakby sen był jawą... Czułem jej zapach, ciepło ręki na moim udzie, miękkość łaskoczących włosów... Autokar z jękiem wspinał się pod górę... Szczęście! Szczęście nie ma liczby mnogiej... (c.d.n.).