Dziś postanowiłem sięgnąć po zakurzony diariusz z półki życia. Jest dosyć obszerny, choć wiele kartek jest w nim zamazanych. Brakuje także sporo stron, które obumarłe szare komórki gdzieś tam pogubiły. Jest też sporo gryzmołów i jakichś dziwnych obrazków, dziś niezrozumiałych i trudnych do skojarzenia z czymkolwiek. Ale najlepsze w tym wszystkim jest to, że nie ma epilogu...
O ile jeszcze życie pozwoli mi go powiększyć, wie tylko Dobry Bóg i Przeznaczenie...
Urodziłem się 25 kwietnia, co oznacza, że los umieścił mnie w gwiazdozbiorze Byka. Dziś potrafię sobie obliczyć (choć niezbyt dokładnie) datę mego poczęcia. Było to najprawdopodobniej w sierpniu. Mój ojciec był przystojnym mężczyzną i w jakiś tam chaotyczny sposób
, odrobinkę tego chyba wpłynęło na mój wygląd... W jego metryce zaś widnieje niechlubny zapis, że pochodzi z nieprawego łoża niejakiej hrabiny Łoś. Cóż, zdarza się...
Matka miała piękne, duże, niebieskie oczy i cudowne, falowane, kruczoczarne włosy (co odziedziczyłem, choć teraz to już nie to). Przy czym była szczupła, wysoka i kobieca. Nie dziwię się więc, że tych dwoje siebie odnalazło.
Wyobrażam sobie ciepły sierpniowy dzień, jakiś spacer leśnym duktem, być może zmęczenie, które kazało im przycupnąć pod jakimś drzewem. Nagłe uniesienie, pożądanie i... stało się.
A może było zupełnie inaczej. Małe mieszkanko, noc, pokój, gorączka sierpniowej nocy... Jakkolwiek na to nie patrzeć, dziewięć miesięcy później niedzielnym porankiem, swoim wrzaskiem dokładnie zdemolowałem pierwszy dzień Wielkanocy...
“...Oto się spełnia dobre przeznaczenie: co ciałem jest to mija od prawieków, na swoje miejsca podążają młodzi. Re-słońce wczesnym rankiem się podnosi, zachodzi w górach Mane jako Atum, oto mąż płodzi, niewiasta poczyna, co żyje - tchnieniem ożywczym oddycha. Zawsze i wszędzie czyjeś narodziny, czyjeś dążenie tam, gdzie przeznaczone..."
Czasem nęka mnie przeraźliwa myśl, że może jestem podrzutkiem (to były przecież trudne czasy). Choć moja starsza siostra na tego typu dywagacje robi na czole dobrze znany wszystkim gest w języku migowym. Ale co tam ona może wiedzieć. Przecież wtedy miała dwa latka.
Od tego czasu minęło wiele tysięcy dni, a ja turlam się po tym świecie jak ziarenko piasku niesione nieprzewidywalnymi podmuchami życia... Świat zmalał, skurczył się w uścisku satelitarnych przekazów, telefonów komórkowych, rakiet i podróży... Niezauważalnie przeskoczył w XXI wiek, jakby nie zważając na ostrzegawcze proroctwa o bliskim końcu...
“Licho wie zresztą, do czego doprowadzą idioci za lat czterysta! Może dzięki cudotwórczemu zielu proboszcza z Meudon, zwanemu pantagruelionem, będą mogli podróżować na księżyc, może udadzą się jeszcze dalej, do owej fabryki, skąd lecą pioruny i deszcz, może zamieszkają w niebie i będą sobie popi
jać z bogami...”
Jakże szybko, piorunujący postęp umysłów a nie ziele proboszcza, pozwolił sięgnąć kosmosu dalej niż księżyc... Jednak czas popijania z bogami jeszcze mamy przed sobą! Zapewne będzie to piękny czas... Dobry Jezu... Nie pozwól tylko obumierać tym cudownym szarym komórkom...
Siedzę sobie w fotelu, popijam mocną czarną kawę i myślę o “Popielatce”, za której namową tutaj trafiłem. Wysupłany koralik z wielomiliardowej kolii, zagubiony wśród tysięcy link. Kiedyś zostałem nanizany na ten kruchy sznureczek życia, jednaki dla wszystkich, choć dla jednych mocniejszy, dla innych słabszy. Ten naszyjnik mieni się różnością kolorów, ale Ręka Przeznaczenia prędzej czy później każdemu przecież go zerwie.
Fata viam invenient a my, jakby nie wierząc, ciągle szukamy tej jedynej ścieżki, ścieżki szczęścia i miłości, chociaż gdzieś tam, w głębi duszy, wiemy dobrze, że to kwiat paproci... Jednak czymże by było nasze życie, gdyby nie ten piękny pęd, to parcie w przyszłość, z wiarą, że kiedyś znajdziemy
to, czego szukamy...
Nikt przecież nie wierzy, że mogą zostać po nas tylko “...ślady na piasku i kręgi na wodzie.”
(Tu następuje krótka modlitwa do Mojego Wyrozumiałego Przyjaciela Aniołka Stróża, by zechciał spowodować wybaczenie tym wszystkim, którzy nieopacznie trafili na tą stronkę, tracąc swój cenny czas. Ufam, że w przyszłości potrafi On wlać więcej oleju z pierwszego tłoczenia w moją łepetynę i pozwoli Losowi by potraktował mnie z większą wyrozumiałością. Amen!)