Archiwum luty 2006, strona 1


lut 08 2006 ALFA CENTAURUS.
Komentarze: 22

Później, kiedy los odrzucił ich od siebie setki kilometrów i gdy minęły tysiące dni niosących niepamięć, spotkali się przypadkowo na jakimś sympozjum w Warszawie, jakby to wszystko nie było dawno skończoną częścią ich życia. Poszli wtedy, pod wieczór, do tej dziwnej knajpki, obwieszonej starymi maszynami do pisania, żelazkami z duszą i bez i starymi, poobijanymi samowarami...

Gdy minęło jak moment, jak chwilka, kilka otrzymanych w darze godzin i gdy lekko szumiało już im w głowach to cudowne wino, które pili z mgiełką w oczach. Kiedy jakby na powrót zobaczyli siebie sprzed lat, otwierając ostrożnie i mimochodem tą dziwną, zapomnianą księgę wspomnień. I nawet potem, kiedy nie zważając już na te tysiące dni, zaczęli wygrzebywać z siebie jakieś epizody i słowa, będące gdzieś tam w nich, niczym ostałe jakoś kartki, których nie można było poukładać w jedną całość, powiedziała nagle:

A wiesz, najbardziej pamiętam ten zimowy dzień, gdy kochaliśmy się w tym ogromnym, tajemniczym i pełnym ciszy lesie. Do dziś czuję zapach sosen, chłód bieli wiszącej w gałęziach i żar śniegu. Na tym zdjęciu, które ciągle mam, siedzisz pod srebrzystym, ośnieżonym krzewem, z rozpiętą koszulą, jakby to był środek lata. I co dziwniejsze, od szkaplerzyka na twojej piersi, tak dziwnie odbija się słońce, jakby prześwietlało cię na wylot... Na jakim zdjęciu? Uśmiechnęła się... Mam takie.

Spojrzał na nią. Zdawało mu się, że lekko drżą jej kąciki ust, ale gdy uniosła powieki, w jej oczach nie dojrzał niczego osobliwego... Chciał coś powiedzieć, jednak sposób w jaki dotknęła jego dłoni, zelektryzował go nagłym pragnieniem powrotu do tamtych zagubionych dni. Uniósł ją i pocałował jak dawniej, przykładając zaraz potem do swojego policzka. Poczuł znowu to urokliwe ciepło, ten dobrze znany, delikatny zapach i ten obcy, twardy chłód obrączki, który przeniknął go na wskroś... Powiedział tylko:

- Wypijmy... - I po chwili dodał... - Za piękno, które gdzieś tam w nas... (c.d.n.)

errad : :
lut 07 2006 KRĘGI I ŚLADY.
Komentarze: 16

Słońce podciągało się ku wiośnie z każdym dniem o parę minut. Jednak te wydłużały się opornie. Wciąż otulone grubą warstwą śniegu, jakby ciągle nie dowierzały jeszcze chłodnym podmuchom wiatru, choć ptaki już zbijały się w szczebiocące gromadki, sfruwając nie wiadomo skąd na zmrożone krzewy głogu, lub gdzieś w sobie tylko znane kryjówki...

Szli tuż obok siebie koślawą, pełną kolein ścieżką wrysowaną między wysmukłe, uśpione ciszą sosny... A potem skręcili tam, gdzie nikt jeszcze nie szedł, gdzieś w zagubione ostępy, gdzie wydawało im się, że są tylko oni...

Jak tu pięknie... I niesamowicie... – Spojrzała na niego i przystanęła. Pocałuj mnie mocno. – Jej usta były miękkie, chłodne i zachłanne... Spod wpół przymkniętych powiek, widział jej zaróżowiony policzek i niesforny kosmyk włosów tuż przy uchu. Poczuł znowu tą rozlewającą się, nagłą, trudną do opanowania gorączkę. Wszechobecną i bezbrzeżną... – Co robisz? Zmarzniemy! - Zwalili się nagle nieprzytomni i rozognieni, w śnieg, którego nie czuli... Ich usta były wszędzie. Czuł delikatny zapach fiołków, gdy wargi dotknęły jej nagiej szyi. Gwałtowny chłód włosów rozrzuconych w bieli, pulsującą w nadgarstkach krew... Świat nagle rozsypał się na tysiące spamiętanych błysków. Widział nad sobą kołyszące się lekko wierzchołki drzew, ginące gdzieś tam w błękicie nieba. To znowu oszalałe oczy, przesłonięte przemykającą dłonią, która chwilę potem znikała gdzieś nad jej głową... Las wirował coraz szybciej i szybciej. Wchłaniał ich bez reszty w swoją ciszę, którą roztrącali trudnymi do zrozumienia słowami, jakimiś szeptami, zaklęciami i bezwiednie wypowiadanymi pragnieniami...

Parę lat później patrzył na fotografię, która wypadła z książki. Stała z twarzą przytuloną do kory drzewa, z rozchylonymi lekko ustami i uśmiechem, który skrywał w sobie całe piękno tamtego lutowego popołudnia... Spojrzał na tytuł książki. Trygve Gulbranssen “A lasy wiecznie śpiewają”. (c.d.n.)

errad : :
lut 03 2006 OGŁOSZENIE.
Komentarze: 32

U W A G A

---------------------

ADMINISTRACJA OSIEDLA PROSI LOKATORA, KTÓRY WYRZUCA ODCHODY LUDZKIE A ONE SPADAJĄ NA DRZEWO I DASZEK, O NATYCHMIASTOWE ZAPRZESTANIE.

KULTURA OSOBISTA JEST NASZĄ WIZYTÓWKĄ, CZEGO NIE MOŻNA POWIEDZIEĆ O OSOBIE TAK POSTĘPUJĄCEJ.

 

                                                                                 SPÓŁDZIELNIA MIESZKANIOWA

                                                                                                “ZACHĘTA”

                                                                                     ADMINISTRACJA OSIEDLA

                                                                                                   PIAST-II

 

errad : :
lut 02 2006 ŚCIEŻKI.
Komentarze: 18
Możesz mi powiedzieć co się stało? Dlaczego mam wrażenie, że mnie unikasz? Nie unikam cię. Nie? - Patrzyła na niego przenikliwie. Nie.

Nie chciał rozmawiać o zmęczeniu, o nocnej pracy, o poobcieranych dłoniach... Jej życie miało inny wymiar. Było poukładane, ciepłe i rodzinne. Pełne słów i gestów, które przecież znał i za którymi tak często tęsknił, a które już od wielu lat były mu jakby obce, jakby na zawsze wymazane. Choć gdzieś tam w środku ciągle pragnione. Pełne skrzętnie skrywanych wspomnień. Gdy przychodził do niej w pierwszym okresie znajomości, czuł się nieswojo. Wydawało mu się, że próbuje w jakiś sztuczny sposób odnaleźć coś, czego nie mógł już dosięgnąć. Co było nieodwracalnie stracone i nie możliwe do odbudowania.

Halina mieszkała razem z mamą i młodszym od niej o kilka lat bratem. Była to analogia, którą starał się zignorować, ale której nie mógł nie zauważyć. Ten dom był żywym wspomnieniem jego dzieciństwa...

Idziemy z Maćkiem na zakupy. Będziecie w domu? Tak mamo. – Halina spojrzała na niego. – Chyba tak.

Zostali sami.

Masz ochotę na kawę? Jasne. Pomogę ci.

Gdy pochyliła się nad filiżankami, wyglądała cudownie. Podszedł i pocałował ją w szyję, tuż za uchem. Obróciła się, przylgnęła do niego nagle całym ciałem i wyszeptała:

Nie zostawiaj mnie nigdy na tak długo. Nigdy... Dobrze? Dobrze...

Przeszli do pokoju. Aromat kawy, jej bliskość, delikatny zapach perfum i to nagłe podniecenie... Nie oponowała, gdy zdejmował jej sweter, gdy rozpinał stanik...

Kiedy dotknął wargami jej piersi, nabrzmiałych i delikatnych w swojej bezbronności, poczuł, że drży... Jej dłonie mierzwiły mu włosy, gwałtownie i szaleńczo. Coś szeptała z głową odrzuconą poza krawędź kanapy... Potem jeszcze przez moment szamotali się z resztą ubrań, z bielizną, która była już nie potrzebna, z tym wszystkim co im przeszkadzało wchłonąć siebie, bez reszty...

Później, parę godzin później, kiedy wracał do domu zaśnieżonymi ścieżkami, odżył w nim nagle jej krzyk. Krzyk, który tak go poruszył, a którego dotąd nigdy nie słyszał...

Spojrzał w górę, Wielki Wóz był tuż nad jego głową... I poczuł znowu, nagle to dziwne łomotanie serca. Serca wypełnionego po brzegi gorączką...(c.d.n.)

errad : :
lut 01 2006 ZAPACH BIELI.
Komentarze: 19

Spojrzał na zegarek. Była trzecia trzydzieści rano. Opustoszałe ulice miasta spowijała głęboka cisza, potęgowana gęsto padającym śniegiem. Był obolały i zmęczony... Wewnętrzne, poobcierane niemiłosiernie części dłoni piekły przy każdym nieostrożnym dotknięciu. Setki do niedawna dźwiganych kilogramów osiadły nagle na jego ramionach, udach i plecach potwornym zmęczeniem. Ale w kieszeni miał przecież kilkadziesiąt złotych, które na kilka dni powinny ustabilizować jego codzienność...

Nie pamiętał jak długo i którędy szedł. Otworzył furtkę i wreszcie dotarł do drzwi. Po omacku, nie zapalając światła wszedł po skrzypiących, drewnianych schodach na pierwsze piętro. W pokoju było zimno i nieprzyjemnie, Zdjął kurtkę i usiadł by rozsznurować, przemoczone buty. Skorupa osiadłego na włosach śniegu powoli zaczynała się topić, spływając mu po skroniach, po czole i po policzkach niczym nagłe łzy żalu. Nie pamiętał, czy wtedy płakał... Zasypiając z głową na stole czuł zapach bieli obrusa, zapach śniegu i jakby dotyk białej dłoni matki, nim znikł w ciemnej otchłani snu... (c.d.n.)

errad : :