Komentarze: 22
Później, kiedy los odrzucił ich
od siebie setki kilometrów i gdy minęły tysiące dni niosących niepamięć, spotkali się przypadkowo na jakimś sympozjum w Warszawie, jakby to wszystko nie było dawno skończoną częścią ich życia. Poszli wtedy, pod wieczór, do tej dziwnej knajpki, obwieszonej starymi maszynami do pisania, żelazkami z duszą i bez i starymi, poobijanymi samowarami... Gdy minęło jak moment, jak chwilka, kilka otrzymanych w darze godzin i gdy lekko szumiało już im w głowach to cudowne wino, które pili z mgiełką w oczach. Kiedy jakby na powrót zobaczyli siebie sprzed lat, otwierając ostrożnie i mimochodem tą dziwną, zapomnianą księgę wspomnień. I nawet potem, kiedy nie zważając już na te tysiące dni, zaczęli wygrzebywać z siebie jakieś epizody i słowa, będące gdzieś tam w nich, niczym ostałe jakoś kartki, których nie można było poukładać w jedną całość, powiedziała nagle: A wiesz, najbardziej pamiętam ten zimowy dzień, gdy kochaliśmy się w tym ogromnym, tajemniczym i pełnym ciszy lesie. Do dziś czuję zapach sosen, chłód bieli wiszącej w gałęziach i żar śniegu. Na tym zdjęciu, które ciągle mam, siedzisz pod srebrzystym, ośnieżonym krzewem, z rozpiętą koszulą, jakby to był środek lata. I co dziwniejsze, od szkaplerzyka na twojej piersi, tak dziwnie odbija się słońce, jakby prześwietlało cię na wylot... Na jakim zdjęciu? – Uśmiechnęła się... Mam takie.Spojrzał na nią. Zdawało mu się, że lekko drżą jej kąciki ust, ale gdy uniosła powieki, w
jej oczach nie dojrzał niczego osobliwego... Chciał coś powiedzieć, jednak sposób w jaki dotknęła jego dłoni, zelektryzował go nagłym pragnieniem powrotu do tamtych zagubionych dni. Uniósł ją i pocałował jak dawniej, przykładając zaraz potem do swojego policzka. Poczuł znowu to urokliwe ciepło, ten dobrze znany, delikatny zapach i ten obcy, twardy chłód obrączki, który przeniknął go na wskroś... Powiedział tylko:- Wypijmy... - I
po chwili dodał... - Za piękno, które gdzieś tam w nas... (c.d.n.)