Uliczka schowana wśród krzewów, rozłożystych klonów i smukłych akacji, wyglądała wręcz baśniowo, jakby żywcem wyjęta z bajki o szczęściu. Z prawej fasady czerwonych, jednopiętrowych domków
w szeregowej zabudowie, zadbane i schludne, kazały wierzyć w stabilizację jej mieszkańców. Z lewej, ściana zieleni, parkowe alejki, klomby i różnorodność drzew, które tchnęły cudownym spokojem, zakłócanym jedynie przez pomruk startujących i lądujących samolotów z odległego o kilka kilometrów lotniska...
Los rzucił go do Hamburga na dwa miesiące. Numer 18, pod którym zamieszkał, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Dwa stopnie podestu, ciemnobrązowe drzwi i
lampa w kutej, żelaznej oprawie. Za drzwiami, długi przedpokój z wejściem do jadalni i saloniku. Obok, schody na pierwsze i jedyne piętro, mieszczące dwa średniej wielkości pokoje. W jednym mieszkała kobieta, której jeszcze nie zdążył poznać. Drugi miał być jego azylem na najbliższy czas.
Wracając wieczorem od Wiegmanna zauważył, że na ławeczce przed domem siedzi jakaś dziewczyna. Ładna pomyślał skręcając w kierunku podestu. Przekręcił klucz w zamku...
Jezu, jestem uratowana. – Obejrzał się zdziwiony. Stała tuż za nim. Wysoka, smukła, z pięknymi pszennymi włosami i uśmiechem, który zwiastował niczym nie krępowaną radość... Czuł jak się rumieni... Cholera o co tu chodzi.
Przepraszam. – Wyjąkał... – Nie rozumiem...
Mieszkam tu i zupełnie zapomniałam, że Herr Solldau wyjechał na parę dni. Nie mam klucza. – Patrzyła na niego jak na wybawcę. Patrzyła tymi pięknymi zielonymi oczami, które jeszcze bardziej go onieśmieliły... – Jestem Natasza. – Uśmiechnęła się...
Gdy wchodzili po wąskich schodach na górę, jej nogi, odsłonięte do granic możliwości, nieomal go zniewoliły...
Stawiam dziś kolację... I proszę, bez żadnych wymówek. Uratowałeś mnie przecież przed spędzeniem nocy na ławce...
Godzinę, a może trochę więcej niż godzinę później, siedział w ogromnym fotelu naprzeciw dziewczyny, której widok kojarzył mu się raczej z sennym marzeniem, niż z rzeczywistością. W migotliwym świetle świec, otuleni piękną muzyką Antonio Vivaldiego, unieśli kieliszki...
Za sukces!
Za sukces, cokolwiek to oznacza...
W krótkiej, czarnej spódniczce i bluzce
z ogromnym wycięciem. Ze spływającą na ramiona kaskadą jasnych włosów, uśmiechem, pięknie rozchylonymi ustami i co i raz pojawiającym się błyskiem oczu, wyglądała ślicznie...
Co cię tu przygnało?
Szukam możliwości współpracy z hurtowniami motoryzacyjnymi...
O!
A ty? Długo tu jesteś?
Lada chwilka minie dwa lata.
Rozumiem, że zdążyłaś przez ten czas jakoś tu się urządzić? – Zauważył jakby cień przemykający po jej twarzy. A może tylko tak mu się wydawało...
Pracuję za Żelazną Bramą!
Oniemiał. Przypomniał w jednej chwili słowa Hansa
. Ktokolwiek tam pracował, zawsze będzie chciał mieć ten czas poza pamięcią... (c.d.n.)