Najnowsze wpisy, strona 13


sty 12 2006 KSIĘŻYCOWY PYŁ.
Komentarze: 14

Kiedy się urodził, świat był wstrząsany historycznymi zmianami, jakby nagle pozbawiony grawitacji, zgorączkowany i pękający na strzępy... Najpierw cisza a potem krzyk. Bo przecież tak jest od zarania...

Mały mieszczański domek, gdzieś na obrzeżach kraju, gdzie życie zaznaczały tylko czyjeś dłonie, beznamiętnie zrywające co wieczór jedną kartkę z kalendarza. Gdzie o świcie słońce najpierw oświetlało drewnianą wieżyczkę kościoła a potem, wznosząc się ociężale, zaglądało do kołyski stojącej tuż przy oknie... Leżał tam, niczym mały okruszek życia, czyjeś uniesienie i przyszłe pragnienia. Bezbronny, kochany, zagubiony i w czasie i przestrzeni...

Parę lat później los rzucił go o setki kilometrów od tego miejsca, którego nigdy nie poznał, a które do dziś jest jakąś wewnętrzną tęsknotą by tam pojechać, zobaczyć, poczuć smak powietrza, którym wtedy zachłysnął się po raz pierwszy...

Miał już pięć lat, ale nie umiał chodzić. Pełzał po ziemi z przykurczoną jedną nogą, która w okresie niemowlęctwa została wytrącona ze stawu, gdy matka w pośpiechu uciekała przed nagłym niebezpieczeństwem... Nie poszła potem do lekarza, bo nie było tam żadnych doktorów ani szpitala. Teraz był dla rówieśników obiektem ich naturalnego, nieświadomego okrucieństwa, przedmiotem nieustannych kpin i wyzwisk. Jeszcze tego nie rozumiał. Nie wiedział dlaczego tak się dzieje i reagował albo bezradnym uśmiechem albo płaczem. Zresztą i jednym i drugim nikt się nie przejmował...

A jednak babcia, ten najukochańszy naówczas człowiek, który tak często stawał w jego obronie, ocierał zasmarkany nos i łzy... Ta babcia, której zapach niósł jakiś odległy, matczyny posmak i zagubione już gdzieś ciepło, postanowiła o niego walczyć, wydeptując ścieżki po urzędach i szpitalach, by z czasem doprowadzić do operacji...

Gdzieś tam w pamięci majaczy odległy obraz jakiegoś korytarza wyłożonego brązowo białą glazurą, torsje, płacz... Tych operacji miało być trzy. Pamiętał jednak tylko fragmenty tej pierwszej. Druga została bezpowrotnie zatarta a trzeciej nie było. Ale wtedy jechał już do domu. Ktoś niósł go na rękach, przez ten mroczny korytarz, pełen niezidentyfikowanych zapachów. Korytarz połyskujący obrzydliwymi kafelkami, dźwięczący tupotem wielu kroków i pobrzmiewający odległym krzykiem... Potem znowu paroletnia luka aż do momentu, kiedy zrobił samodzielnie pierwszy krok... (c.d.n.)

errad : :
sty 05 2006 NA PEWNO...
Komentarze: 17

Na pewno niedługo się pojawię...

A wszystkim, którym nie mogłem złożyć życzeń Świąteczno-Noworocznych (z uwagi na złośliwość przedmiotów martwych) życzę:

pięknych chwil, miłych i niezwyczajnych dni, cudownych tygodni, niezapomnianych miesięcy

i najwspanialszego ze wszystkich, Nowego 2006 Roku... KOCHAM WAS!

errad : :
gru 15 2005 OKRUSZKI.
Komentarze: 34
Dlaczego jesteś smutny? Nie jestem. Jesteś. Przecież widzę...Stało się coś? Skądże. Więc? Proszę... Wszystko jest w porządku. W porządku? – Patrzyła na mnie przenikliwie... Tak. Czymś cię uraziłam? Dotknęła mojej dłoni. Delikatnie. Kobieco... Nie...

Na dłuższą chwilę zapadła cisza. Nie wiedziałem jak jej to powiedzieć. Byłem nieprzygotowany i bezbronny... Proszę pana. Te bóle są wynikiem pewnej dysfunkcji organizmu. Nie można tego leczyć zachowawczo. Owszem, możemy uśmierzyć ból, ale przyczynę trzeba usunąć jak najszybciej drogą chirurgiczną. Innej możliwości nie ma.

Dostałem skierowanie do szpitala. Boże. Co się stało? Mam czegoś tam za dużo... Za dużo? Czego za dużo? Zazwyczaj od nerki jest jedno odprowadzenie. A ja mam dwa... Proszę się nie martwić. To nie jest trudna operacja. Jezu... – Przestrach na jej twarzy nieomal mnie poraził. Lekarz powiedział, że nie można tego inaczej wyleczyć. Kiedy... Powiadomią mnie telefonicznie jak zwolni się miejsce. To oczekiwanie nie potrwa dłużej niż siedem, no w najgorszym przypadku dziesięć dni... Dlaczego? Powiedz mi dlaczego, kiedy człowiek czuje się szczęśliwy, radosny, kiedy czuje całym sercem, że życie jest piękne, spada na niego coś takiego... Nie wiem...

Osiem dni później, rano zadzwonił telefon... Tego dnia obiad jadłem już w szpitalu... (c.d.n.)

errad : :
gru 13 2005 ZAPACH KOBIETY...
Komentarze: 20

Czas nie był niecierpliwy. Odmierzał po swojemu, chwile, dni i miesiące... Spotykaliśmy się coraz częściej, ale nie było w tym nic z erotyki, nic co by nas w jakiś sposób przynaglało lub emanowało chęcią nagłego zbliżenia. Chodziliśmy do teatru, do kina, na koncerty. Czasem na długie, wieczorne spacery kończące się zazwyczaj w jakiejś małej, przytulnej kawiarence, gdzie mogliśmy być blisko siebie, patrzeć sobie w oczy, czy trzymać się za ręce... Pociągała mnie raczej jej tajemniczość, to coś nie odkryte, nieznane i tajemnicze. Bo przecież w tym tkwi całe piękno uczuć, gdy wyobraźnia przemienia się baśniowo w nadchodzący czas, szukając w nim tego jedynego kwiatu paproci... Chociaż, gdy obserwowałem jej niespokojne dłonie, jej pełne, ładnie wykrojone usta... Gdy dostrzegłem w jakimś ułamku sekundy, wypukłość piersi, rąbek stanika, kawałek połyskującego uda, czy pasemko włosów na szyi tuż przy uchu, czułem gdzieś tam w okolicach serca ten niepokój przemieszany z wyobrażeniami. Ale był to raczej urok chwili niż pożądanie...

Jesteś taki inny. Cudownie inny... Inny, to znaczy jaki? Inny. – Nasze oczy połyskiwały w przytłumionym świetle barowych lampek. A jej policzki, zaróżowione alkoholem skojarzyły mi się w tym momencie z aksamitem dojrzałych brzoskwiń... Ładnie wyglądasz... – W tej zwiewnej bluzeczce i spódniczce odsłaniającej do połowy jej smukłe uda, wyglądała jak licealistka. A gdy sięgała po kieliszek, jakże pięknie odsłaniał się kawałeczek jej piersi. Połyskujący ciepłem i jędrnością... Jak długo już się znamy? Wieki... Najbardziej podoba mi się w tobie to, jak na mnie patrzysz... Z ciekawością. Z niepokojem, ale ciepło. Czyż nie tak? Niezupełnie. Patrzysz na mnie jakbyś mnie chciał i jakbyś sam się przed tym wzbraniał... – To chyba była prawda. Milczałem spoglądając na nią z zaciekawieniem. – Patrzysz na mnie jak ogrodnik pielęgnujący kwiaty... No, no... Chyba zaraz dokona się wiwisekcja... Nie żartuj. Skądże. Zostawmy jednak ten temat na później. Zgoda? Masz rację...

Wiedziałem, że jeszcze jest nie pora. Że to jeszcze nie ten czas... A jednak gdy wracaliśmy do domu opleceni dłońmi wspartymi na naszych biodrach, poczułem po raz pierwszy jej bliskość. Zapach kobiety, który w jednym momencie przeniknął mnie na wskroś... (c.d.n.)

errad : :
gru 12 2005 ERSATZ.
Komentarze: 15

Była w jakimś toksycznym związku z człowiekiem pogrążonym w głębokim alkoholizmie. Ten wysoki, ascetyczny mężczyzna, krążył wokół niej niczym tajfun, niwecząc codzienność i to wszystko, co mogło być radością życia... Ale przecież poza wykoślawianiem piękna, musiało być coś jeszcze. Jakieś światło, które choć opalało skrzydła i raniło, to jednak nie pozwalało na żadne zmiany...

Dni mijały... Od tamtego cudownego koncertu wytworzyła się między nami jakaś niezauważalna mgiełka sympatii, która choć niczego nie zmieniała w naszym sposobie życia, to jednak gdzieś tam w głębi, drżała tą ciepłą, niesprecyzowaną jeszcze miękkością. Momentami pojawiało się już to coś, co lęgło się w duszy, czy sercu, wzajemną akceptacją i czymś na kształt wewnętrznego porozumienia... Jakiś błysk oka, jakiś przypadkowy dotyk, chęć bycia blisko siebie, ale było to jeszcze tylko nierzeczywistym odniesieniem chwilowych zauroczeń...

Nieraz odwoziłem ją do domu. Niekiedy szliśmy razem na kawę, ale jednak nigdy nie przekraczaliśmy samoistnie określonych granic poprawności. Nie wkraczaliśmy do swoich małych światów marzeń ani pragnień, jakby wiedząc, że to jeszcze nie ten czas. Jakby rozumiejąc, że te światy są na razie dla nas niedostępne...

Któregoś razu, kiedy siedzieliśmy w zadymionej knajpce i pociągaliśmy znakomite wino z kieliszków na wysokich stopkach. Kiedy czas przestał jakby istnieć i kiedy coraz częściej bez zażenowania patrzyliśmy sobie w oczy, Zofia powiedziała: Odeszłam od Leszka” i dotknęła w taki sposób mojej ręki, że poczułem nagły dreszcz. Patrzyłem na nią wyczekująco. Ale nie powiedziała nic więcej. Była naturalna i jakby pogrążona w sobie... Wiedziałem jednak, w tym momencie wiedziałem, że powinienem pozostawić to bez komentarza... Po chwili, patrząc mi prosto w oczy zapytała: “Zamówimy jeszcze raz to samo?”

Dużo później, gdy szliśmy wolno obok siebie, opustoszałymi ulicami miasta, szepnęła jakby do siebie: “Powinnam była to zrobić znacznie wcześniej...” i aż do samego domu, nie powiedziała już nic więcej...

Przed furtką, obróciła się nagle i przytuliła w jakimś nieomal dziecięcym odruchu bezbronności, jakby szukała odpowiedzi na dręczące ją pytania...

Tej nocy długo nie mogłem zasnąć... (c.d.n.)

errad : :