Najnowsze wpisy, strona 11


lut 07 2006 KRĘGI I ŚLADY.
Komentarze: 16

Słońce podciągało się ku wiośnie z każdym dniem o parę minut. Jednak te wydłużały się opornie. Wciąż otulone grubą warstwą śniegu, jakby ciągle nie dowierzały jeszcze chłodnym podmuchom wiatru, choć ptaki już zbijały się w szczebiocące gromadki, sfruwając nie wiadomo skąd na zmrożone krzewy głogu, lub gdzieś w sobie tylko znane kryjówki...

Szli tuż obok siebie koślawą, pełną kolein ścieżką wrysowaną między wysmukłe, uśpione ciszą sosny... A potem skręcili tam, gdzie nikt jeszcze nie szedł, gdzieś w zagubione ostępy, gdzie wydawało im się, że są tylko oni...

Jak tu pięknie... I niesamowicie... – Spojrzała na niego i przystanęła. Pocałuj mnie mocno. – Jej usta były miękkie, chłodne i zachłanne... Spod wpół przymkniętych powiek, widział jej zaróżowiony policzek i niesforny kosmyk włosów tuż przy uchu. Poczuł znowu tą rozlewającą się, nagłą, trudną do opanowania gorączkę. Wszechobecną i bezbrzeżną... – Co robisz? Zmarzniemy! - Zwalili się nagle nieprzytomni i rozognieni, w śnieg, którego nie czuli... Ich usta były wszędzie. Czuł delikatny zapach fiołków, gdy wargi dotknęły jej nagiej szyi. Gwałtowny chłód włosów rozrzuconych w bieli, pulsującą w nadgarstkach krew... Świat nagle rozsypał się na tysiące spamiętanych błysków. Widział nad sobą kołyszące się lekko wierzchołki drzew, ginące gdzieś tam w błękicie nieba. To znowu oszalałe oczy, przesłonięte przemykającą dłonią, która chwilę potem znikała gdzieś nad jej głową... Las wirował coraz szybciej i szybciej. Wchłaniał ich bez reszty w swoją ciszę, którą roztrącali trudnymi do zrozumienia słowami, jakimiś szeptami, zaklęciami i bezwiednie wypowiadanymi pragnieniami...

Parę lat później patrzył na fotografię, która wypadła z książki. Stała z twarzą przytuloną do kory drzewa, z rozchylonymi lekko ustami i uśmiechem, który skrywał w sobie całe piękno tamtego lutowego popołudnia... Spojrzał na tytuł książki. Trygve Gulbranssen “A lasy wiecznie śpiewają”. (c.d.n.)

errad : :
lut 03 2006 OGŁOSZENIE.
Komentarze: 32

U W A G A

---------------------

ADMINISTRACJA OSIEDLA PROSI LOKATORA, KTÓRY WYRZUCA ODCHODY LUDZKIE A ONE SPADAJĄ NA DRZEWO I DASZEK, O NATYCHMIASTOWE ZAPRZESTANIE.

KULTURA OSOBISTA JEST NASZĄ WIZYTÓWKĄ, CZEGO NIE MOŻNA POWIEDZIEĆ O OSOBIE TAK POSTĘPUJĄCEJ.

 

                                                                                 SPÓŁDZIELNIA MIESZKANIOWA

                                                                                                “ZACHĘTA”

                                                                                     ADMINISTRACJA OSIEDLA

                                                                                                   PIAST-II

 

errad : :
lut 02 2006 ŚCIEŻKI.
Komentarze: 18
Możesz mi powiedzieć co się stało? Dlaczego mam wrażenie, że mnie unikasz? Nie unikam cię. Nie? - Patrzyła na niego przenikliwie. Nie.

Nie chciał rozmawiać o zmęczeniu, o nocnej pracy, o poobcieranych dłoniach... Jej życie miało inny wymiar. Było poukładane, ciepłe i rodzinne. Pełne słów i gestów, które przecież znał i za którymi tak często tęsknił, a które już od wielu lat były mu jakby obce, jakby na zawsze wymazane. Choć gdzieś tam w środku ciągle pragnione. Pełne skrzętnie skrywanych wspomnień. Gdy przychodził do niej w pierwszym okresie znajomości, czuł się nieswojo. Wydawało mu się, że próbuje w jakiś sztuczny sposób odnaleźć coś, czego nie mógł już dosięgnąć. Co było nieodwracalnie stracone i nie możliwe do odbudowania.

Halina mieszkała razem z mamą i młodszym od niej o kilka lat bratem. Była to analogia, którą starał się zignorować, ale której nie mógł nie zauważyć. Ten dom był żywym wspomnieniem jego dzieciństwa...

Idziemy z Maćkiem na zakupy. Będziecie w domu? Tak mamo. – Halina spojrzała na niego. – Chyba tak.

Zostali sami.

Masz ochotę na kawę? Jasne. Pomogę ci.

Gdy pochyliła się nad filiżankami, wyglądała cudownie. Podszedł i pocałował ją w szyję, tuż za uchem. Obróciła się, przylgnęła do niego nagle całym ciałem i wyszeptała:

Nie zostawiaj mnie nigdy na tak długo. Nigdy... Dobrze? Dobrze...

Przeszli do pokoju. Aromat kawy, jej bliskość, delikatny zapach perfum i to nagłe podniecenie... Nie oponowała, gdy zdejmował jej sweter, gdy rozpinał stanik...

Kiedy dotknął wargami jej piersi, nabrzmiałych i delikatnych w swojej bezbronności, poczuł, że drży... Jej dłonie mierzwiły mu włosy, gwałtownie i szaleńczo. Coś szeptała z głową odrzuconą poza krawędź kanapy... Potem jeszcze przez moment szamotali się z resztą ubrań, z bielizną, która była już nie potrzebna, z tym wszystkim co im przeszkadzało wchłonąć siebie, bez reszty...

Później, parę godzin później, kiedy wracał do domu zaśnieżonymi ścieżkami, odżył w nim nagle jej krzyk. Krzyk, który tak go poruszył, a którego dotąd nigdy nie słyszał...

Spojrzał w górę, Wielki Wóz był tuż nad jego głową... I poczuł znowu, nagle to dziwne łomotanie serca. Serca wypełnionego po brzegi gorączką...(c.d.n.)

errad : :
lut 01 2006 ZAPACH BIELI.
Komentarze: 19

Spojrzał na zegarek. Była trzecia trzydzieści rano. Opustoszałe ulice miasta spowijała głęboka cisza, potęgowana gęsto padającym śniegiem. Był obolały i zmęczony... Wewnętrzne, poobcierane niemiłosiernie części dłoni piekły przy każdym nieostrożnym dotknięciu. Setki do niedawna dźwiganych kilogramów osiadły nagle na jego ramionach, udach i plecach potwornym zmęczeniem. Ale w kieszeni miał przecież kilkadziesiąt złotych, które na kilka dni powinny ustabilizować jego codzienność...

Nie pamiętał jak długo i którędy szedł. Otworzył furtkę i wreszcie dotarł do drzwi. Po omacku, nie zapalając światła wszedł po skrzypiących, drewnianych schodach na pierwsze piętro. W pokoju było zimno i nieprzyjemnie, Zdjął kurtkę i usiadł by rozsznurować, przemoczone buty. Skorupa osiadłego na włosach śniegu powoli zaczynała się topić, spływając mu po skroniach, po czole i po policzkach niczym nagłe łzy żalu. Nie pamiętał, czy wtedy płakał... Zasypiając z głową na stole czuł zapach bieli obrusa, zapach śniegu i jakby dotyk białej dłoni matki, nim znikł w ciemnej otchłani snu... (c.d.n.)

errad : :
sty 27 2006 HALINA.
Komentarze: 11

Pierwszy raz zwróciła na niego uwagę, gdy referował poezję Burnsa... Mówił o nim błyskotliwie a zestawienie cytowanych przez niego ballad i baśni wskazywało na doskonałą znajomość tematu. Było to o tyle zaskakujące, że nie spodziewała się, by ktokolwiek z jej znajomych, potrafił z taką swobodą poruszać się w tym jakże ukochanym przez nią okresie wczesnego romantyzmu. Chciała nawet po zajęciach porozmawiać z nim na ten temat, ale dała sobie spokój...

Potem widywała go często z daleka. Czasem mijali się na korytarzach, ale nie zwracał na nią absolutnie uwagi. Raz jakby się uśmiechnął, jednak nie była pewna czy ten uśmiech był przeznaczony dla niej...

Kiedy więc dostrzegła go parę tygodni później w czytelni pochylonego nad jakimiś książkami, podeszła bez zastanowienia.

Cześć. Nie przeszkadzam? Skądże...

Musiała dokończyć szkic wykładu z Conrada. Wymienili szeptem jakieś zdawkowe uwagi o Zoli i Tuwimie, nad którymi ślęczał a ponieważ miejsce nie nadawało się na rozmowy, każde z nich wróciło do swoich zadań. Pracowała szybko wyławiając najważniejsze wątki, które miały udowodnić, że Nostromo była książką wnikliwie przemyślaną i jakby pochodną Tajfunu...

Wyczuła, że się jej przygląda. Na chwilę oderwała wzrok od notatek. Ich oczy spotkały się... Zauważyła jak się czerwieni, jakby został przyłapany na gorącym uczynku. Uśmiechnęła się.

Gdy wychodzili, gdy już pomógł jej się ubrać, zastanawiała się czy pożegna ją za moment na stopniach biblioteki, czy odprowadzi do domu...

Ale ziąb... Podniosła kołnierz kożucha i spojrzała na niego pytająco... – Idziemy, czy poczekamy na autobus? Jeżeli nie jest dla ciebie zbyt zimno, to wolałbym się przejść. O.K. Ja w tą stronę. Wiem gdzie mieszkasz... O! A skąd? Mieszkam parę przecznic dalej...

Śnieg skrzypiał cudownie pod butami. Prawie betlejemsko, jakby szli na Pasterkę. Zastanawiała się, czy wsunąć mu pod ramię rękę, ale zrezygnowała... Dyskutowali po drodze trochę o poezji, gdy nagle wyrwało jej się to zdanie, które jakby go usztywniło...

- Och... Nie gniewaj się proszę. Czasem jestem zbyt impulsywna... – Zatrzymali się na moment. Jego oczy były pełne nieznanego smutku. Cholera! Ale jestem idiotka... Stali już przed jej domem... – Tu mieszkam.

Nie wiedziała czy go pocałować. Nie wiedziała co powiedzieć. Naraz poczuła się bezradna wobec tego chłopca, którego przecież nie znała, a który był jakby już jej bliski. Powiedziała więc tylko: "Dzięki za miły wieczór" i coś tam jeszcze... A potem: "Pa" i pobiegła w stronę domu. Pomachała mu z ostatniego stopnia i otworzyła ciężkie, brązowe drzwi. Nie zapaliła światła w przedpokoju. Zza firanki patrzyła na ulicę. Stał jeszcze. W świetle latarni wyglądał na samotnego i zagubionego. Widziała jak patrzy na dom, jakby chciał zobaczyć, gdzie zapali się światło... Widziała, jak potem schyla się i podnosi kulkę śniegu ugniatając ją w dłoniach, bez rękawiczek i jak dotyka nią czoła...

Stała tak do momentu nim nie zniknął w mroku ulicy. Potem otworzyła drzwi i też przyłożyła dwie garści białego, chłodnego puchu do rozpalonych policzków... (c.d.n.)

errad : :