Dom był nie wysoki, dwupiętrowy z tu i ówdzie odpadającymi już kawałkami tynku. Z jednej strony oparty o ścianę zieleni, z drugiej przytulony do ogromnego, starego dębu... Weronika mieszkała na pierwszym piętrze w ładnym, dwupokojowym mieszkanku, urządzonym z kobiecym smakiem, które tchnęło spokojem i ciepłem. Gdy wszedłem, przylgnęła do mnie całym ciałem. Jak zawsze. Pięknie i zmysłowo... Jakby zgorączkowana. Jakby nagle obudziło się w niej to całe, c
udowne rozognienie, drzemiące gdzieś tam wewnątrz tęsknotą i pragnieniami. Ale przecież wiedziałem, że tak już nie jest... I ten zapach, ulotny, zwiewny, niepodobny do innych. I te oczy; iskrzące radością, śliczne, jedyne... Usiedliśmy naprzeciw siebie. Aromat świeżo zaparzonej kawy, stwarzał miłą, przytulną atmosferę, na przekór temu co wisiało w powietrzu, co łomotało mi w duszy, co było nieuniknione...
Kiedy wróciłeś? Miałeś chyba przyjechać jutro?
Zabrałem się okazją ze znajomymi. – Dostrzegłem w jej oczach coś, czego nigdy dotychczas nie widziałem. Coś nieokreślonego, nieznanego. To był moment.
Jakimi znajomymi?
Nie znasz ich. Przyjechaliśmy dwa dni temu.
I dopiero teraz mi o tym mówisz. Dlaczego nie zadzwoniłeś? Nie wpadłeś od razu?
Wpadłem.
Jak to? Nie było mnie w domu?
Nika. Nie jestem przyzwyczajony do takiej gry...
Jakiej znowu gry? O czym ty mówisz? – Patrzyłem na nią jak na kogoś, kto nagle rozsypuje się na małe, nieznane mi dotychczas a obce kawałeczki...
Dwa dni temu, byłem tu wieczorem...
Nie możliwe...
Przestań! – Przerwałem... Umilkła i spojrzała na mnie w taki sposób, że nieomal natychmiast rozbudziła się we mnie ta niepowtarzalna czułość, która zawsze wypełniała mi serce w jakimś nagłym odruchu bezbronności. Znowu nie widziałem nic, tylko te jej oczy, usta, ramiona, cudownie zarysowane piersi i opuszczone wzdłuż ciała dłonie, tak lekko, tak cudownie spoczywające na jej udach. Dwa motyle, których nocne piękno i zaczarowane wirowanie znałem każdym nerwem swego ciała. Nasz wzrok skrzyżował się na moment.
Kto to jest?
Kto? Kto to jest?
Kim jest ten mężczyzna? Zresztą Nie ważne. To koniec Niko...
Nie wygłupiaj się.
Daleko mi do tego.
Może mówisz o tym koledze z pracy, który odprowadził mnie do domu?
Może. Ale...
Głuptasie. To nic nie zna...
Nie przerywaj mi i przestań wreszcie kłamać! – Nieomal krzyknąłem. – Wiesz, że tego nie znoszę...
To nic nie znaczy. - Powtarzała. – To nic nie znaczy...
Widziałem w jakimś dziwacznym zwolnieniu, jej poszarzałą nagle twarz. Twarz już obcej kobiety, z którą przeżyłem tyle pięknych chwil, dni i lat. Serce tłukło się we mnie jak oszalałe. Zabrakło mi słów. W nagle zapadłej ciszy, przelatywały mi przed oczyma w jakichś rozbłyskach te wszystkie niezapomniane zdarzenia, które już były przeszłością. Fragmenty niepowtarzalnych rozmów, szaleńczych przyrzeczeń,
cudowne urywki niezliczonych, bezwstydnych i rozkosznych nocy. Nieomal czułem jej dotyk, przyśpieszony oddech, smak ust... Jak ja teraz będę żył. Jak poskładam siebie... Dlaczego to się dzieje? Dlaczego? Aniele Zegarów,- pomyliłeś przyciski... Nie chcę tego... Nierealny obrazek niemego dramatu. Dwoje kochających się ludzi po obu stronach granicy, którą zda się sami sobie wyznaczyli.
Co z nami będzie? – Wyszeptała nieomal nie poruszając wargami. – Wybaczysz mi?
Nie ma już nas. Jesteś ty i on.
Nie mów tak. Proszę cię.
Wstałem. Nie poruszyła się. Patrzyła. Tylko patrzyła pełnymi łez, pięknymi jak dawniej, tymi tak kochanymi przeze mnie, oczami. Patrzyła aż do momentu nim dwie duże kropelki spłynęły po jej policzkach.
Zostań... Nie zostawiaj mnie tak. Kocham cię, pragnę i bardzo, tak bardzo potrzebuję... – Wyszeptała to tak cicho, że ledwo dosłyszalnie...
“Ja też cię kocham. Ja też tak bardzo cię kocham”. Te nie wypowiedziane słowa huczały we mnie jak wodospad żalu, jak nagły ból, jak niemy krzyk...
Jak
że bardzo w tym momencie jej pragnąłem. Jak straszliwie chciałem zostać. Wtulić się w nią, znowu zatracić i na nowo ulecieć jak dawniej, gdzieś tam za ukośne niebo... A jednak podszedłem do drzwi i wyszedłem,- zamykając je za sobą cicho, bezszelestnie, na zawsze... (c.d.n.)