Najnowsze wpisy, strona 17


lis 15 2005 NA KRAWĘDZIACH SEKUND...
Komentarze: 15

Maria zatelefonowała parę dni później. Był wieczór.

Co robisz dziś wieczorem? Nic specjalnego. A co byś powiedział na wspólną kolację. Rodzice wyjechali do Wrocławia. Jestem tylko z Kasią... Proponuję o dwudziestej... Zgoda? Zgoda. No to lecę do kuchni... Pa.

Domek stał tuż przy ulicy. Z werandą, do której wiodła wyłożona płytkami czyściutka alejka. Po bokach, za furtką, bryły drzew i krzewów oblepione białym puchem... “Jak w bajce” pomyślałem wchodząc po kilku stromych stopniach... Nacisnąłem przycisk dzwonka. Drzwi otworzyła Kasia.

Dobry wieczór. Mama przyjdzie za chwileczkę... Jest w łazience. Pewnie robi się na bóstwo... – Trudno było się nie uśmiechnąć. To dla ciebie... A kwiaty, dla mamy. Zaraz wstawię je do wazonu... A co to jest? Kochanie... Nie wdawaj się z nią w dyskusję, bo cię zamęczy... – Maria schodziła po schodach z góry. Uśmiechnięta, w czarnej, długiej sukience i pięknie upiętymi włosami... Jakie śliczne róże. Jesteś miły... Mamo. Popatrz... Rozpieszczasz ją....

Weszliśmy do przytulnego pokoiku. Stół był cudownie nakryty. Biały obrus, świece, wysokie kieliszki do wina... Pod oknem choinka, migocząca, bogata, piękna... I ta muzyka, chopinowska, cichutka, wkradająca się niezauważalnie i nastrojowo do serca...

Później... Dużo później... Gdzieś tam przed północą, kiedy byliśmy już tylko we dwoje... Kiedy noc stała się tajemnicza i piękna a oczy błyszczały nam jak gwiazdy odbitym światłem świec, Maria powiedziała:

Bajki są takie cudowne... Nie sądzisz? A niektóre nawet się sprawdzają... Masz na myśli przypadek? Nie...

Siedziała tuż przy mnie. Pachnąca, zarumieniona, jak majak nocnych pragnień... Jej smukłe palce obejmowały kieliszek...

Wypijmy za szczęście... Za to wszystko, o czym tak pięknie mówiłeś w pociągu... A więc, za...
Nie, nie... Po prostu wypijmy...

Gdy odstawiliśmy kieliszki... Powiedziała tylko: “Chodź”... A może mi się wydawało. Może chciałem to usłyszeć, gdy dłonie odsuwały już suwak. Kiedy palce sięgały haftek stanika. Kiedy wynurzała się z czerni niczym baśniowe marzenie, kołysane na krawędziach nadchodzących sekund, gdzieś tam w środku chopinowskiego koncertu F-moll, który pobrzmiewał tak pięknie, a którego już nie słyszeliśmy...

Boże

Ku Tobie po dotyk rąk na zawsze

I ust muśnięcie odświętne

Po gwiazdy gdzieś tam wysoko

I niebo stęsknione

A piękne

 

Ku Tobie jak w uścisk serca-

Zbolały

Po drżenie

Po ukos po płomień od wewnątrz

Czy zagubione marzenie

 

Bo jesteś tym błyskiem oczu

I sopranową pieśnią

I odą do radości

Lotem

I pięknem skrywanej miłości...

(c.d.n.)

errad : :
lis 10 2005 PO PÓŁNOCY...
Komentarze: 20

Pociąg zwalniał ze zgrzytem... Otworzyłem okno. Do przedziału wtargnęło zimne, mroźne i rześkie powietrze... Maria stała obok mnie okryta szerokim szalem...

Spójrz jakie piękne jest niebo... Za moment... Zbliża się północ. – Zwalniałem zacisk na korku szampana... Trzy, dwa, jeden... – W ciszy, huk otwieranej butelki zabrzmiał jak wystrzał... Mario... Za miłość, za tęsknotę... Za żal i ból... I za rozdarcie serc na pół... Za to co było i co będzie... Za piękno lat, za wspomnień kurz... I szczęście co gdzieś tam... I za tą chwilę, która w nas... – Patrzyła na mnie szeroko rozwartymi oczami, jakby nagle oniemiała, jakbym zajrzał niespodziewanie wprost do jej duszy, jakbym poruszył coś uśpionego... – Wypijmy, aż do dna! Jezu... Nie umiem nic powiedzieć... Jesteś... Jesteś cudowny... Wypijmy za to wszystko, bo warto... Do dna...

Gdzieś daleko, na samym skraju horyzontu rozmigotały się fajerwerki a po chwili dotarł do nas głuchy pomruk wybuchów... Objęci i zagubieni w mroku noworocznej nocy, wśród zaśnieżonych pól i pod rozgwieżdżonym niebem całowaliśmy się piękni jak nowy czas Nowego Roku... Dwoje ludzi, którzy dwie godziny wcześniej nawet nie wiedzieli o swoim istnieniu...

* * *

A kiedy zgasną światła

I przyjdzie czas na miłość

Niech będzie taka piękna

O jakiej nam się śniło...

Aż czas się gdzieś zatrzyma

Z tym wszystkim co już było

I spamiętamy chwilę

Cudownym snem – jak miłość.

(c.d.n.)

errad : :
lis 09 2005 KOŃJAK...
Komentarze: 19

Babcia do dziadka:

Józuś... Poszedłbyś do piwnicy i przyniósł jakieś winko a potem może byśmy się troszeczkę pokochali...

Dziadek podreptał na dół. Szperając między zakurzonymi butelkami znalazł jedną pełną. Przetarł zakurzoną etykietę i w słabym świetle przesylabizował: “KOŃJAK...”

A co tam... Niech będzie...

Po kolacji wypili całą flaszkę i kochali się jak szaleni do białego rana. Na drugi dzień babcia zadowolona mówi:

Juzuś. Co to było za winko? Wyborne! I byłeś po nim taki wspaniały... Podaj mi tą butelkę i okulary... Zobaczę jak się nazywa...

Babunia wytarła dokładnie etykietę i przeczytała: “KOŃ JAK NIE MOŻE, JEDNA ŁYŻKA STOŁOWA NA WIADRO...”

errad : :
lis 08 2005 PODRÓŻ.
Komentarze: 16

Kiedy już skasował bilety i kiedy wypił jednym haustem pokaźnych rozmiarów kieliszek, zasłaniając się, że tylko ten jeden “...bo proszę państwa jestem na służbie...” Kiedy życzył nam wszystkiego najlepszego w Nowym Roku. I kiedy już powiedział patrząc na nas porozumiewawczo: “Możecie państwo spać spokojnie. Przykleję taką kartkę, że nikt państwu nie będzie przeszkadzał aż do końca podróży”... I kiedy już szczęknął zamek z białą nalepką: “ZAREZERWOWANE”, poczułem się przez moment dziwnie... Zaciągnięte szczelnie zasłony wytworzyły nastrój intymności. Byliśmy tylko my...

Maria rozłożyła na ciupkich stoliczkach serwetki, układając na nich przemienione w koreczki kanapki i pokrojoną w grube plastry czekoladową roladę... Czułem jak koniak rozlewa się po całym ciele... Jak robi się przytulnie i błogo. Jak zaczyna inaczej pulsować krew...

Salut! – pociągnęła brunatny płyn z jedynego kieliszka.
Salut... – I znów gdzieś tam w środku to ciepło, ta błogość, ten stan lekkości...

Patrzyłem na nią. Siedziała z podkurczonymi nogami. Swobodna, kobieca i jakby coraz bardziej bliska...

Jadę do moich rodziców i do córeczki. – Powiedziała. – Pracuję w Warszawie jako tancerka i nie mogłam być z nimi w Boże Narodzenie. Teraz mam parę dni wolnego. Moi staruszkowie są cudowni a Kasia... Boże jak ja zawsze za nią tęsknie... A mąż? Nie ma... Odeszłam od niego trzy lata temu i to było najlepsze co w tych trzech latach zrobiłam...

Pociąg huczał na jakimś moście. Za oknem migotały przelatujące w ciemnościach przęsła...

Nalej...

Spojrzałem na zegarek...

Jeszcze mamy piętnaście minut... – Miała ładny uśmi
ech i smutne oczy. Za nas! Za nas... – Pochyliła się. Dostrzegłem zarys piersi i czarne ramiączko stanika... Nasze oczy były już spowolnione ciepłem alkoholu. Stawały się natarczywe tą dziwną ciekawością siebie, tym czymś coś co sprawia, że kobieta i mężczyzna czują siebie każdym nerwem a serce zaczyna bić jakby szybciej i jakby piękniej... Wiesz. To dziwne... – Powiedziałem. – Minęła godzina, zaledwie godzina a my zupełnie sobie nieznani siedzimy w jednym przedziale, zamknięci, tylko we dwoje i popijamy koniak jakbyśmy się znali Bóg wie ile lat... To czar mijającego roku. Wyjątkowość wieczoru... Może dlatego czujemy się trochę samotni i najzwyczajniej potrzebujemy siebie nawzajem... Ta muzyka z tego radyjka, ten huk pociągu, ten nastrój chwili... Gdybym była sama, chyba bym nie wytrzymała... Umilkła. Zamyśliła się na moment. Na taki króciutki moment. Nieuchwytny. No to... Za tą chwilę! Za tą chwilę. – Powtórzyła. – Zatańczymy?

Wstałem. Wtuliła się. Przylgnęła tak blisko, że czułem jej sprężyste ciało, oddech, dotyk piersi. Kołysaliśmy się przez moment uważając żeby nie upaść...

Przytul mnie mocno. Bardzo mocno... – Pochyliłem się. Zatrzymałem. Nasze usta, najpierw nieśmiało a potem coraz zachłanniej szukały siebie nawzajem...

      -   Jezu... Nie mogę złapać tchu... Proszę pana... – Usiedliśmy... Znowu na przeciw siebie. Znowu patrząc sobie prosto w oczy. Ale już bez zażenowania. Bez wstydliwości. Inaczej... Czułem jak narasta we mnie pożądanie. Mocne, gwałtowne. Nie do opanowania... Zbliżała się północ... (c.d.n.)

errad : :
lis 07 2005 ROMANS...
Komentarze: 23

Była starsza ode mnie o jakieś piętnaście lat. Gdy odsunęła drzwi przedziału, w którym siedziałem pochylony nad książką, uderzyła mnie przede wszystkim jej elegancja...

Dobry wieczór... Można? Dobry wieczór. Proszę...

Pomogłem jej, ułożyć ogromny, granatowy neseser na półce... Uśmiechnęła się uroczo... Zdjęła płaszcz, wieszając go przy oknie, naprzeciw mnie. Otworzyła torebkę, wyjęła szminkę i pochyliła się do umocowanego na ścianie lustra, poprawiając moim zdaniem nienaganny i perfekcyjny rysunek ust. Odsłonięte wysoko uda zamajaczyły tuż przede mną, ginąc pod czarną, obcisłą sukienką tak krótką, że natychmiast kojarzącą się z negliżem...

No to wygląda na to, że w tym roku razem powitamy Nowy Rok. – Powiedziała patrząc na mnie przenikliwie i z zaciekawieniem... Za dwie godziny będziemy gdzieś w okolicach Łodzi. – Nasze oczy spotkały się na chwilę. Coś w nich zamigotało...

Rozmawialiśmy o wszystkim. Jak to w pociągu, przeskakując z tematu na temat... Jakbyśmy szukali po omacku tego jedynego, który by nas ku sobie przybliżył... Jakbyśmy koniecznie chcieli go znaleźć, choć był tuż tuż... Jednocześnie obserwowałem ją z ciekawością. Miała ujmujący, bezpośredni sposób bycia. Ciepły i kobiecy. Uroczy.

Ale nam się przydarzyło. - Znowu uśmiechnęła naturalnie i przyjaźnie... – To wyjątkowy dzień, jedyny w roku... Nie wiem czy wiesz, że w wagonie nie ma nikogo poza mną i tobą... Widziałam tylko pojedyncze osoby w drugiej klasie – Powiedziała to tak, jakbyśmy znali się od Bóg wie ilu lat, a nie od paru minut. - Mam ze sobą szampana i caluśką roladę. Urządzimy sobie przyjęcie...

Może zostawmy go na północ... – Wstałem sięgając do mojej torby podróżnej. – Od Siostry dostałem butelkę koniaku. Do tego jak zawsze, kanapki... - Tylko w co go nalejemy? Gdzieś w neseserze są kieliszki. Muszę jednak pogrzebać w bagażu. Gdy wstała poczułem zapach jej perfum, delikatny, subtelny i bardzo przyjemny. Byliśmy tak blisko siebie, że co chwilę przypadkowo dotykaliśmy się przy każdym szarpnięciu pędzącego pociągu... Zdjęła pantofle i weszła na fotel... Przytrzymaj mnie, żebym nie spadła... Ująłem ją za talię. Stojąc z tyłu, przed sobą miałem opięte pośladki a przez dłonie czułem jej jędrne ciało. Wspięta na palcach z rękoma uniesionymi ku górze i lekko rozsuniętymi nogami, odsuwała zacinający się zamek... – Są. Trzymaj. Podała mi najpierw jeden kieliszek. Prawą ręką przytrzymywałem ją nadal w talii, lewą uchwyciłem szkło i lekko się odchylając postawiłem go na przyokiennym stoliku. Była w pończochach... Podciągnięta sukienka odsłaniała kawałek ud i białe majtki...

Nagłe szarpnięcie skręcającego wagonu wytrąciło nas z równowagi. Usłyszałem brzęk tłuczącego się szkła. Maria całym ciężarem zsunęła się na dół i oboje wylądowaliśmy na przeciwległej kanapie. Przytłoczyła mnie swoim ciężarem... W tym samym momencie odsunęły się drzwi i usłyszeliśmy:

Bilety do kontroli, proszę... (c.d.n.)

errad : :